A A A

Czym jest ACTA

PC Format 04/2012
ACTA to umowa międzynarodowa, oficjalnie opracowywana na gruncie Unii Europejskiej od połowy 2007 roku. Prace nad dokumentem od początku przebiegały niemal w tajemnicy. Rada UE przyjęła porozumienie w sprawie ACTA na posiedzeniu ministrów rolnictwa, a obowiązkowa wzmianka o przyjęciu ACTA została umieszczona na 43. stronie komunikatu prasowego na temat rolnictwa i rybołówstwa, opublikowanego na oficjalnej stronie Rady Unii Europejskiej: europa.eu. [Krzysztof Woźniak]

Sposób wprowadzania umowy w życie łamie wiele zasad demokracji (m.in. zasadę przejrzystości). Można mieć też zastrzeżenia do faktu, że dokument tyczący się praw autorskich przyjęto na posiedzeniu ministrów odpowiedzialnych za rolnictwo i rybołówstwo (pod przewodnictwem Marka Sawickiego z PSL), a nie osób znających się na tego typu problematyce.

Analiza zapisów ACTA

art. 9 ust. 1 ACTA – dopuszcza żądanie przez właścicieli praw autorskich odszkodowania na podstawie m.in. „sugerowanej ceny detalicznej”.

Konstrukcja wymaga kompletnego wywrócenia postrzegania instytucji odszkodowania przez polski kodeks cywilny. Do tej pory funkcją odszkodowania było pokrycie szkody i nic więcej. Tu właściciele praw mają możliwość zarobku, i to niezłego. W cenie programu komputerowego wycenionego w detalu na 100 zł, statystycznie 30 zł stanowią koszty wytłoczenia płyt, zakupu opakowań i instrukcji oraz transport, 20 zł to marża sklepu, a 10 zł przypada na wydatki reklamacyjne (zwroty, utrzymanie helpdesku itd.). Tylko 40 zł to napisanie programu oraz marketing. Jeśli więc na czyjejś półce znajdzie się statystyczny piracki program za 100 zł, to właściciel praw ma zmniejszone wpływy o 100 zł, ale i mniejsze wydatki o 60 zł. Jego realna strata wynosi więc 40 zł. Jeśli otrzyma odszkodowania równe 100 zł, to tak naprawdę zarobi 60 zł. Co w myśl obecnych zasad polskiego kodeksu cywilnego stanowi „bezpodstawne wzbogacenie” i jest nielegalne.

art. 24 ACTA – wprowadza sankcje karne „wystarczające do odstraszenia od popełnienia naruszenia (praw, przyp. autora) w przyszłości”.

Sankcje te są nieproporcjonalne do naruszenia. Stoi to w sprzeczności z jedną z podstawowych zasad obecnie obowiązującego w Polsce kodeksu karnego, w myśl której kara powinna być adekwatna do popełnionego czynu zabronionego. Czynnik prewencyjny (czyli odstraszający) jest co prawda brany pod uwagę przy określaniu wysokości kar, ale ma znaczenie drugorzędne w stosunku do sprawiedliwości, czyli adekwatności kary do przewinienia. Odstępując od tej zasady na gruncie praw autorskich, politycy pośrednio przyznają, że są to wartości dla nich ważniejsze niż inne dobra chronione przez kodeks karny (np. zdrowie lub życie ludzkie).

art. 27 ust 4 – państwa sygnatariusze ACTA mogą ustanowić przepisy nakazujące „dostawcy usług internetowych” przekazanie posiadaczowi praw związanych ze znakami towarowymi praw autorskich lub pokrewnych informacji pozwalających na zidentyfikowanie abonenta, w stosunku do którego „istnieje podejrzenie, że jego konto zostało użyte do naruszenia (praw, przyp. autora)”, „informacje te mają służyć do celów ochrony lub dochodzenia i egzekwowania tych praw”.

Zapisy te są potwornie niebezpieczne, doprowadzić mogą bowiem do powstania swoistych korporacyjnych quasi-policji, czyli firmowych komórek, których działania mogą być wymierzone bezpośrednio w polskich obywateli i być dla nich dotkliwe w stopniu zbliżonym do działań policyjnych. Zauważmy również, że „właściciele praw” nie muszą mieć żadnych dowodów. Wystarczy „podejrzenie”, i to zwykłe. W przeciwnym wypadku w dokumencie byłaby mowa o „uzasadnionym podejrzeniu”. Firma nie musi także zadawać sobie trudu ustalania faktycznego sprawcy. W omawianym artykule mowa jest bowiem o „abonencie”, czyli osobie posiadającej konto, z którego wedle podejrzeń „właściciela praw” doszło do naruszenia. Jak w tej sytuacji wyglądać będzie prawdopodobna procedura działania „korporacyjnej quasi-policji”, która w przeciwieństwie do prawdziwej będzie kierowała się interesami firmy, a nie dobrem obywateli? Po stwierdzeniu, że ktoś naruszył prawa korporacji (np. wstawiając na forum fragment książki przekraczający prawo do cytatu) informatycy ustalają adres IP komputera, z którego dokonano wpisu (nie muszą tego udowadniać, wystarczy, że „podejrzewają”, czy innymi słowy „wydaje im się”). Następnie dostawca internetu przekazuje korporacji wszelkie dane odpowiedniego klienta. W tym momencie dział prawny wystosowuje pismo mniej więcej takiej treści: „Droga/i Panie/Pani X, podejrzewamy, iż z Twojego konta dokonano naruszenia naszych praw autorskich (nie muszą wskazywać, jakich i gdzie – to dopiero ewentualnie w sądzie), co stanowi czyn zabroniony....... (i tu parę akapitów prawniczego bełkotu). W związku z powyższym żądamy zapłacenia nam 5000 zł i zaprzestania nielegalnej działalności. W przeciwnym wypadku skierujemy sprawę do sądu.” Większość osób dla świętego spokoju płaci. Zwłaszcza, że spór sądowy dla przeciętnej osoby prywatnej w Polsce jest ogromnym stresem i kłopotem. Trzeba znaleźć dobrego adwokata (co nie jest łatwe), przedstawić mu sprawę, nasze argumenty i ewentualne dowody przemawiające na naszą korzyść (zwykle 3–4 spotkania), zapłacić (zapewne ok. 1000 zł – 2500 zł) i poświęcić kilka do kilkunastu dni na wizyty w sądzie. A wszystko to przy założeniu, że sprawa zakończy się w pierwszej instancji. Osoba posądzona musi się też liczyć z przegraną i ewentualnością zapłaty powodowi, oprócz żądanej przez powoda kwoty, również kosztów jego zastępstwa procesowego – czyli zapłacenia adwokatowi strony skarżącej.

Można więc śmiało założyć, że aby uniknąć kłopotów i potencjalnych ogromnych strat, nawet kompletnie niewinne osoby będą dobrowolnie płaciły na żądanie „właścicieli praw”. W wielu przypadkach prowadzić to może do gigantycznych nadużyć lub nawet powstawania biznesów specjalizujących się w masowym wysyłaniu takich wezwań do zapłaty. W końcu już dziś działa na terenie Polski wiele firm, których biznes opiera się wykorzystywaniu zawiłości naszego prawa i wymuszaniu przeróżnych opłat pod groźbą skierowania sprawy do sądu.

Przytoczone wcześniej fragmenty art. 27 ust. 4 nie współgrają również z Polską ustawą o ochronie danych osobowych i po raz kolejny stawiają szeroko rozumiane prawa autorskie ponad inne dobra chronione prawem. Jeśli ktoś nas napadnie za pomocą pistoletu o określonych numerach, nie mamy szans na uzyskanie od producenta broni danych klienta, by móc wysunąć w stosunku do niego roszczenia.

art. 11 ACTA – przewiduje „możliwość nakazania przez jej (w tym wypadku polskie – przyp. autora) organy sądowe sprawcy naruszenia lub osobie, którą podejrzewa się o naruszenie, na uzasadniony wniosek posiadacza praw, przekazania posiadaczowi praw lub organom sądowym, przynajmniej dla celów zgromadzenia dowodów, stosownych informacji”.

Zapis ten wydaje się stać w jawnej sprzeczności z zasadą niezmuszania podejrzanych/oskarżonych/pozwanych do dostarczania dowodów na swoją niekorzyść. Wprawdzie ACTA nie definiuje, co to są „stosowne informacje”, ale z samej logiki wynika, że nie są to dane przydatne w obronie, gdyż te sprawca/podejrzany przekazałby z własnej woli. Co gorsza, zgodnie z wymienionym art. „informacje takie mogą obejmować informacje dotyczące dowolnej osoby zaangażowanej w jakikolwiek aspekt naruszenia lub podejrzewanego naruszenia”, co oznacza, że zainteresowana firma może żądać od nas również działania na niekorzyść najbliższych oraz wydania objętych ochroną danych osobowych.

Przykładów podobnych do opisanych powyżej jest w ACTA więcej, jednak to nie one stanowią największe zagrożenie ze strony dokumentu, ale jego ogólność, która może prowadzić do gigantycznych nadużyć interpretacyjnych. Umowa posługuje się np. pojęciem „piractwa praw autorskich” i zmusza państwa do kryminalizacji umyślnej formy tego czynu, jednocześnie nie precyzując, czym owo piractwo jest. Korporacje żyjące z praw autorskich mogą więc przeforsować praktycznie dowolną, nawet najbardziej absurdalną interpretację, w myśl której piractwem (i to umyślnym) będzie opowiedzenie przyjacielowi treści książki lub filmu, gdyż osoba znająca już treść zapewne nie pójdzie do kina lub nie kupi książki. Wydaje się to niedorzeczne. Ale pamiętajmy, firmy takie jak Electronic Arts publicznie głoszą, iż wymienianie się lub odsprzedaż używanych sztuk ich gier jest dla nich równie szkodliwe jak kupowanie „piratów” lub ściąganie ich z sieci.

Pole do nadużyć będzie tym większe, że językiem ACTA będzie angielski, niemiecki i francuski. Tekst po polsku będzie jedynie tłumaczeniem, które wcale nie musi być doskonałe. Zwłaszcza, że już dziś w obiegu funkcjonuje kilka wersji znacznie różniących się w szczegółach. Na przykład art. 27 ust. 4 mówiący o nakazie przekazania właścicielowi praw przez dostawcę usług internetowych informacji o abonencie – w jednej wersji mowa jest o abonencie, w stosunku do którego „istnieje podejrzenie, że jego konto zostało użyte do naruszenia (praw – przyp. autora)”. W drugiej wersji (na szczęście funkcjonującej w tzw. obiegu ogólnym poza oficjalnymi stronami rządowymi) natomiast podejrzenie zostało zastąpione „domniemaniem”. Różnica jest gigantyczna. Domniemanie w polskim systemie prawnym oznacza bowiem przerzucenie ciężaru dowodu, czyli mogłoby prowadzić do sytuacji, w której to osoba posądzona o „piractwo” będzie musiała udowodnić, że czegoś nie zrobiła. A to może być niemożliwe nawet dla osoby całkowicie niewinnej.

ACTA uderza jednak nie tylko w zwykłych ludzi. Może również zagrozić producentom wielu urządzeń, programów komputerowych i właścicielom serwisów internetowych. Dokument wprowadza wyjątkowo niejasne (przez co potencjalnie bardzo groźne) rygory dotyczące: urządzeń lub produktów, włącznie z programami komputerowymi, lub świadczenia usług w kontekście ich potencjalnego zastosowania do naruszania praw autorskich. Problem w tym, że na gruncie ogólności, jaką posługuje się ACTA, za taki hardware lub software można uznać prawie wszystko. Nagrywarki CD/DVD są ewidentnie na straconej pozycji, podobnie jak software do kopiowania płyt. Ale przy odrobinie kreatywności podciągnąć można dosłownie wszystko: drukarka posłużyć może do stworzenia nielegalnej okładki do filmu lub wydrukowania zdjęcia, w którego kadrze znajduje się telewizor z odpalonym serialem. Podobnie jest z serwisami internetowymi, które przecież świadczą lub nawet w myśl prawa są – usługami. Wszelkie witryny służące do przechowywania lub przesyłania plików podpadają ewidentnie. Bałbym się także o Wikipedię, w której przecież można znaleźć prawie wszystkie informacje, włącznie z tym, jak obejść zabezpieczenia do filmów na DVD. Problem będą miały również wszelkie fora i serwisy społecznościowe – wystarczy, że użytkownicy co jakiś czas zamieszczą link z informacją, jak używać pirackiego Windowsa, i już jest niewesoło.


Ocena:
Oceń:
Komentarze (0)

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy. Komentarze wyświetlane są od najnowszych.
Najnowsze aktualności


Nie zapomnij o haśle!
21 czerwca 2022
Choć mogą się wydawać mało nowoczesne, hasła to nadal nie tylko jeden z najpopularniejszych sposobów zabezpieczania swoich kont, ale także...


Artykuły z wydań

  • 2024
  • 2023
  • 2022
  • 2021
  • 2020
  • 2019
  • 2018
  • 2017
  • 2016
  • 2015
  • 2014
  • 2013
  • 2012
  • 2011
  • 2010
  • 2009
  • 2008
  • 2007
Zawartość aktualnego numeru

aktualny numer powiększ okładkę Wybrane artykuły z PC Format 1/2022
Przejdź do innych artykułów
płyta powiększ płytę
Załóż konto
Co daje konto w serwisie pcformat.pl?

Po założeniu konta otrzymujesz możliwość oceniania materiałów, uczestnictwa w życiu forum oraz komentowania artykułów i aktualności przy użyciu indywidualnego identyfikatora.

Załóż konto