Czym jest ACTA
Konstrukcja wymaga kompletnego wywrócenia postrzegania instytucji odszkodowania przez polski kodeks cywilny. Do tej pory funkcją odszkodowania było pokrycie szkody i nic więcej. Tu właściciele praw mają możliwość zarobku, i to niezłego. W cenie programu komputerowego wycenionego w detalu na 100 zł, statystycznie 30 zł stanowią koszty wytłoczenia płyt, zakupu opakowań i instrukcji oraz transport, 20 zł to marża sklepu, a 10 zł przypada na wydatki reklamacyjne (zwroty, utrzymanie helpdesku itd.). Tylko 40 zł to napisanie programu oraz marketing. Jeśli więc na czyjejś półce znajdzie się statystyczny piracki program za 100 zł, to właściciel praw ma zmniejszone wpływy o 100 zł, ale i mniejsze wydatki o 60 zł. Jego realna strata wynosi więc 40 zł. Jeśli otrzyma odszkodowania równe 100 zł, to tak naprawdę zarobi 60 zł. Co w myśl obecnych zasad polskiego kodeksu cywilnego stanowi „bezpodstawne wzbogacenie” i jest nielegalne.
Sankcje te są nieproporcjonalne do naruszenia. Stoi to w sprzeczności z jedną z podstawowych zasad obecnie obowiązującego w Polsce kodeksu karnego, w myśl której kara powinna być adekwatna do popełnionego czynu zabronionego. Czynnik prewencyjny (czyli odstraszający) jest co prawda brany pod uwagę przy określaniu wysokości kar, ale ma znaczenie drugorzędne w stosunku do sprawiedliwości, czyli adekwatności kary do przewinienia. Odstępując od tej zasady na gruncie praw autorskich, politycy pośrednio przyznają, że są to wartości dla nich ważniejsze niż inne dobra chronione przez kodeks karny (np. zdrowie lub życie ludzkie).
Zapisy te są potwornie niebezpieczne, doprowadzić mogą bowiem do powstania swoistych korporacyjnych quasi-policji, czyli firmowych komórek, których działania mogą być wymierzone bezpośrednio w polskich obywateli i być dla nich dotkliwe w stopniu zbliżonym do działań policyjnych. Zauważmy również, że „właściciele praw” nie muszą mieć żadnych dowodów. Wystarczy „podejrzenie”, i to zwykłe. W przeciwnym wypadku w dokumencie byłaby mowa o „uzasadnionym podejrzeniu”. Firma nie musi także zadawać sobie trudu ustalania faktycznego sprawcy. W omawianym artykule mowa jest bowiem o „abonencie”, czyli osobie posiadającej konto, z którego wedle podejrzeń „właściciela praw” doszło do naruszenia. Jak w tej sytuacji wyglądać będzie prawdopodobna procedura działania „korporacyjnej quasi-policji”, która w przeciwieństwie do prawdziwej będzie kierowała się interesami firmy, a nie dobrem obywateli? Po stwierdzeniu, że ktoś naruszył prawa korporacji (np. wstawiając na forum fragment książki przekraczający prawo do cytatu) informatycy ustalają adres IP komputera, z którego dokonano wpisu (nie muszą tego udowadniać, wystarczy, że „podejrzewają”, czy innymi słowy „wydaje im się”). Następnie dostawca internetu przekazuje korporacji wszelkie dane odpowiedniego klienta. W tym momencie dział prawny wystosowuje pismo mniej więcej takiej treści: „Droga/i Panie/Pani X, podejrzewamy, iż z Twojego konta dokonano naruszenia naszych praw autorskich (nie muszą wskazywać, jakich i gdzie – to dopiero ewentualnie w sądzie), co stanowi czyn zabroniony....... (i tu parę akapitów prawniczego bełkotu). W związku z powyższym żądamy zapłacenia nam 5000 zł i zaprzestania nielegalnej działalności. W przeciwnym wypadku skierujemy sprawę do sądu.” Większość osób dla świętego spokoju płaci. Zwłaszcza, że spór sądowy dla przeciętnej osoby prywatnej w Polsce jest ogromnym stresem i kłopotem. Trzeba znaleźć dobrego adwokata (co nie jest łatwe), przedstawić mu sprawę, nasze argumenty i ewentualne dowody przemawiające na naszą korzyść (zwykle 3–4 spotkania), zapłacić (zapewne ok. 1000 zł – 2500 zł) i poświęcić kilka do kilkunastu dni na wizyty w sądzie. A wszystko to przy założeniu, że sprawa zakończy się w pierwszej instancji. Osoba posądzona musi się też liczyć z przegraną i ewentualnością zapłaty powodowi, oprócz żądanej przez powoda kwoty, również kosztów jego zastępstwa procesowego – czyli zapłacenia adwokatowi strony skarżącej.
Można więc śmiało założyć, że aby uniknąć kłopotów i potencjalnych ogromnych strat, nawet kompletnie niewinne osoby będą dobrowolnie płaciły na żądanie „właścicieli praw”. W wielu przypadkach prowadzić to może do gigantycznych nadużyć lub nawet powstawania biznesów specjalizujących się w masowym wysyłaniu takich wezwań do zapłaty. W końcu już dziś działa na terenie Polski wiele firm, których biznes opiera się wykorzystywaniu zawiłości naszego prawa i wymuszaniu przeróżnych opłat pod groźbą skierowania sprawy do sądu.
Przytoczone wcześniej fragmenty art. 27 ust. 4 nie współgrają również z Polską ustawą o ochronie danych osobowych i po raz kolejny stawiają szeroko rozumiane prawa autorskie ponad inne dobra chronione prawem. Jeśli ktoś nas napadnie za pomocą pistoletu o określonych numerach, nie mamy szans na uzyskanie od producenta broni danych klienta, by móc wysunąć w stosunku do niego roszczenia.
Zapis ten wydaje się stać w jawnej sprzeczności z zasadą niezmuszania podejrzanych/oskarżonych/pozwanych do dostarczania dowodów na swoją niekorzyść. Wprawdzie ACTA nie definiuje, co to są „stosowne informacje”, ale z samej logiki wynika, że nie są to dane przydatne w obronie, gdyż te sprawca/podejrzany przekazałby z własnej woli. Co gorsza, zgodnie z wymienionym art. „informacje takie mogą obejmować informacje dotyczące dowolnej osoby zaangażowanej w jakikolwiek aspekt naruszenia lub podejrzewanego naruszenia”, co oznacza, że zainteresowana firma może żądać od nas również działania na niekorzyść najbliższych oraz wydania objętych ochroną danych osobowych.