Osiem kilogramów ważą książki, które musi na swoich plecach zanieść do szkoły uczeń szkoły podstawowej. Ich niedoli chce ulżyć minister edukacji Katarzyna Hall. Zapowiedziała na początku roku szkolnego 2011/12, że wszyscy wydawcy podręczników oprócz wersji papierowej będą musieli przygotować elektroniczną wersję podręcznika. Projekt rozporządzenia w tej sprawie trafił do konsultacji społecznych. Pomysł na pierwszy rzut oka świetny, ale w środowisku szkolnym i wydawniczym wzbudził wiele kontrowersji.
Strach przed piratem
Głosy krytyki popłynęły przede wszystkim ze strony wydawców, którzy boją się, że e-podręczniki to prosta droga do plagi niekontrolowanego piractwa wśród uczniów. Otrzymując książkę w formie pliku, uczniowie mogliby przekazywać ją sobie praktycznie bez ograniczeń. W związku z tym – martwią się wydawcy – tylko nieliczni kupią legalną kopię.
Strach przed zmianą status quo łatwo zrozumieć, bo rynek podręczników to kura znosząca złote jaja. Tylko w ubiegłym roku Polacy wydali na książki szkolne 810 mln złotych, a w tym samym czasie na beletrystykę aż o połowę mniej. Komplet książek i ćwiczeń dla ucznia podstawówki kosztuje minimum 300 zł, na wyższych szczeblach edukacji książki kosztują nawet o 200–400 zł więcej.
Taniej nie będzie
Zwolennicy przeniesienia podręczników na platformę elektroniczną argumentują, że pozwoli to obniżyć koszty dla rodziców. Jednak doświadczenia z rynku e-booków nie napawają optymizmem. W Polsce e-wydania kosztują tylko nieznacznie mniej niż papierowe książki, ze względu na wyższy podatek VAT na e-booki (23 proc. zamiast 5 proc.), a także politykę wydawców, którzy nie chcą narazić na szwank całego biznesu sprzedaży książek papierowych.
Do tego dochodzą niedogodności związane z zabezpieczeniami DRM. Książki elektronicznej nie można odsprzedać, więc nie da się odzyskać choć części wydanych pieniędzy. Takie ograniczenie rynku wtórnego podręczników jest akurat na rękę wydawcom. Obecnie muszą uciekać się do drobnych modyfikacji w treści i agresywnie promować nowe wersje książek wśród nauczycieli, którzy wybierają podręczniki dla uczniów.
Wysokie koszty?
Wydawcy obawiają się także kosztów produkcji elektronicznych podręczników. Książka zapisana po prostu w formacie PDF nie spełni swojej roli, bo w żaden sposób nie wykorzystuje możliwości nieliniowej i interaktywnej pracy z elektronicznymi materiałami edukacyjnymi. A produkcja treści zawierających filmy wideo, animacje, interaktywne ćwiczenia czy aplikacje dla nauczycieli do zarządzania procesem nauczenia jest bardzo droga.
Szansą na zmniejszenie obciążenia finansowego rodziców są tzw. wolne podręczniki, czyli podręczniki i materiały edukacyjne tworzone na otwartych licencjach. Można z nich korzystać za darmo tak jak z oprogramowania open source. Takie treści powstają w Polsce w ramach projektu Wolne Podręczniki, niestety projekt ten wciąż jest we wczesnej fazie rozwoju. Zaawansowane są prace jedynie nad podręcznikami do fizyki i geografii na poziomie gimnazjalnym.
Czy nauczyciele sobie poradzą
Kontrowersje wokół e-podręczników to nie tylko kwestia cen, ale także kompetencji pedagogów. Większa część nauczycieli musi zostać starannie przeszkolona do tego, aby efektywnie korzystać nie tylko z samych podręczników, ale także z tabletów i e-czytników. Dotychczasowe doświadczenia z komputerami w szkole pokazują, że pedagodzy często nie potrafią planować lekcji z użyciem pecetów, więc pracownie komputerowe w praktyce służą tylko do nauki informatyki i do grania.
Krytyka e-podręczników płynie także ze strony lekarzy, którzy wskazują, że dzieci, które i tak spędzają zdecydowanie za dużo czasu przy komputerach, powinny choć w szkole dać odpocząć oczom i nie patrzeć cały czas na elektroniczny wyświetlacz. Poza tym superinteraktywne urządzenia, jak tablety, mogą zachęcać dzieci do innych aktywności w klasie niż studiowanie e-podręcznika. Trudno się skupić, jeśli pod opuszkami palców kryją się na przykład atrakcyjne gry czy narzędzia do pogaduszek ze znajomymi na portalach społecznościowych.
projekt Wolne Podręczniki
Jarosław Lipszyc
prezes Fundacji Nowoczesna Polska, twórca projektu Wolne Podręczniki
PCF: Czy pomysł, by uczniowie dostawali elektroniczne podręczniki, ma sens?
Jarosław Lipszyc: To krok w dobrym kierunku, bo wprowadza elektroniczne materiały edukacyjne do szkoły, ale jednocześnie bardzo zachowawczy. Przyszłością nie są podręczniki, bo to zamknięta całość. W urządzeniach elektronicznych korzystamy jednocześnie z wielu źródeł informacji. Dlatego w przyszłości podręczniki powinny być zastąpione przez komplety zasobów edukacyjnych, z których nauczyciel korzysta w sposób dynamiczny.
PCF: Czym są wolne podręczniki?
JL: To bezpłatne i otwarte cyfrowe materiały edukacyjne tworzone przez nauczycieli. Wbrew obiegowej opinii nie zawsze powstają w oparciu o model Wikipedii, lecz są pisane przez profesjonalnych autorów, którzy otrzymują wynagrodzenie. System rozproszonego tworzenia treści nie sprawdza się przy takich publikacjach. Ich treść musi być zaplanowana, a praca autorów koordynowana. Na końcu niezbędna jest recenzja i weryfikacja treści. Jednym z wielu projektów wolnych podręczników jest projekt prowadzony przez Fundację Nowoczesna Polska. Ze względu na koszty nasze materiały powstają powoli.
PCF: Czy materiałów ze strony wolnepodreczniki.pl można używać w szkole?
JL: Nasze opracowania nie są podręcznikami w sensie prawnym. Są to materiały dodatkowe, ale uczniowie i nauczyciele korzystają z nich na ogromną skalę, czego dowodem jest ponad milion użytkowników serwisu w ubiegłym roku.