Droższe chińskie zakupy
Wszystko za sprawą decyzji unijnych europosłów, którzy przyjęli pakiet e-commerce. Ma on uprościć procedury związane z naliczaniem opłat za wprowadzanie towarów na rynek europejskich. W efekcie, jak informuje „Gazeta Wyborcza", podrożeć mogą nawet przesyłki z gumkami do butów.
Zagadnienie jest jednak bardziej skomplikowane i, jak łatwo się domyślać, stoją za tym pieniądze. Teoretycznie nieopodatkowane zakupy w chińskich sklepach internetowych to... masowy przemyt. Jak podaje „GW", powołując się na dane z Ministerstwa Infrastruktury, tylko w 2019 r. Poczta Polska (PP) rozniosła ponad 15 mln listów i 15 tys. paczek nadanych w Chinach.
To wygląda jak masowy import. Nic dziwnego, że istnieje przepis, który nakazuje od każdej niemal przesyłki naliczać stosowne opłaty. Tak się jednak nie dzieje. W pierwszym półroczu ubiegłego roku PP, która ma ustawowy obowiązek ściągania rzeczonych opłat, wystawiła nieco ponad 10 tys. dokumentów przewozowych. Tym sposobem do Skarbu Państwa wpłynęło jedynie 1,75 mln zł.
Czy to się zmieni wraz z wejściem w życie nowego pakietu unijnego? Przepytani przez dziennikarzy „GW" pracownicy skarbówki twierdzą, że przesyłki do 150 euro będą zwolnione z cła. Odbiorca będzie musiał jedynie opłacić podatek VAT. A to oznacza, że pojawi się dużo nowych dokumentów, których obieg przecież kosztuje. Tak samo jak obieg gotówki.
Pojawia się więc coraz więcej schodów. Kiedy nie tak dawno rząd Mateusza Morawieckiego miał ochotę egzekwować VAT od każdej przesyłki, PP określiła swoje potrzeby: zatrudnienie 1200 nowych pracowników, kupno odpowiedniego sprzętu za prawie 70 mln zł oraz opłaty w wysokości 8,50 zł za przedstawianie przesyłki do kontroli, 6 zł za przesłanie dokumentów do odbiorcy i 3,40 zł za pobranie pieniędzy od klienta. Wyszło na to, że skórka nie jest warta wyprawki.
Jest jeszcze druga strona medalu. Nawet jeśli rząd się zmobilizuje do zakupu odpowiedniego sprzętu i zatrudni setki nowych pracowników, to co się z nimi stanie, gdy spadnie liczba przesyłek? Takie zagrożenie istnieje, bo tego typu sytuacja już wystąpiła np. w Szwecji. W 2018 r. tamtejsza instytucja pocztowa – PostNord – również postanowiła zarabiać na przesyłkach z Chin. Obciążyła klientów opłatą od 7,50 do 12 euro za ich dostarczenie. W ciągu kilku tygodni liczba dostarczonych listów spadła dziennie ze 150 tys. do... 15 tys. Z powodu braku wniesienia opłat odesłano do Chin 400 tys. przesyłek.
Wydaje się więc, że chińskie portale sprzedażowe otworzą w Europie większa liczbę magazynów, skąd będą wysyłać towar do klienta. To jednak oznacza, że wprowadzając towar na europejski obszar celny, będą musiały zapłacić podatki, które klienci zapewne zwrócą im przy zakupach. Droższych zakupach.
fot. screenshot