Pudełko czy abonament?
Mniej więcej w czasach dotcomowych baniek za sprawą amerykańskiej firmy Great Plains Software, która opracowała system księgowy dla przedsiębiorstw (obecnie Microsoft Dynamics), pojawiło się pojęcie Application Service Provider (ASP), które wyewoluowało do SaaS (Software as a Service – oprogramowanie jako usługa). Towarzyszył temu, rzecz jasna, rozkwit dostępu do internetu – jeszcze wtedy wdzwanianego. Rozdźwięk pomiędzy ASP i SaaS zgrabnie wyjaśnia amerykański publicysta Merrill R. Chapman: „różnica pomiędzy firmami świadczącymi usługi typu SaaS a ASP jest taka, że te pierwsze zarabiają pieniądze, a drugie nie”.
Zdarzyło się tak, że na upowszechnieniu szybkiego internetu postanowili skorzystać producenci oprogramowania. Przestały im wystarczać setki, tysiące czy nawet miliony (w przypadku takich gigantów jak Adobe i Microsoft) sprzedanych pudełek z softem. Przestały ich satysfakcjonować przychody z kluczy do aktywacji programów – wzięli się więc za zmianę modelu sprzedaży. Podam przykład: Microsoft. Już w lutym tego roku w sieci pojawiły się filmy z bliźniakami, którym dano do wykonania podobne czynności w Excelu, Wordzie i PowerPoincie. Jedno bliźnię posługiwało się tradycyjnym MS Office’em 2019, a drugie z chmurowym wydaniem pakietu – usługi Office 365. Scenariusz filmików bez trudności da się przewidzieć: sprytniejszy (co sugeruje narracja) „klon” każde zadanie wykonuje w okamgnieniu, podczas gdy drugi nie zdąży nawet zacząć. Pseudotajemnica migiem wyjaśnia się. Za każdym razem zwycięzca pojedynku korzysta z Office’a 365, a przegrywa ten, kto używa standardowego pakietu biurowego w wersji 2019.
I tym mnie rozsierdzili. Od dawna starałem sie kupować programy, ale że nie lubię być przymuszany do płacenia, co nie znaczy, że nie wydaję pieniędzy na usługi czy oprogramowanie. Wolę model bazujący na dobrowolności. Na smartfonie i komputerze mam kilka programów, które z założenia są darmowe, ale… można za nie zapłacić, jeśli ktoś chce. Jednym z nich jest niewielka i łatwa w obsłudze apka. PanParagon – bo o niej mowa – w dobie paragonów drukowanych na blaknącym z upływem czasu termopapierze przydaje się niezmiernie. Programik jest – jak wspomniałem – bezpłatny, ale autorów da się wynagrodzić za ich dobrą robotę. W ustawieniach aplikacji znajdziemy opcję „Postaw nam kawę”, po wejściu w którą można zafundować deweloperom wirtualną małą, średnią lub dużą kawę, przelewając odpowiednie kwoty.
Doskonały pomysł. W przeciwieństwie do skandalicznego sposobu na uzależnienie użytkowników, ściąganie kasy i pozostawianie nas, userów, bez wyboru. Żądam powrotu pudełek vel wersji niesubskrypcyjnych! ACH
Znamienne jest, że dostawcy tego rodzaju programów-usług starają się częstokroć w pewien sposób rekompensować konieczność opłacania abonamentu. Taki Microsoft chociażby: w ramach Office Home mamy dodatkowo chmurę o pojemności 1 TB, możliwość dzwonienia ze Skype’a na telefony stacjonarne i komórkowe (60 min/mies.) oraz wsparcie techniczne przez telefon lub chat. Sama licencja zaś obejmuje aż sześciu użytkowników. Płacisz więcej, ale i dostajesz więcej.
Abonament pozwala też podejść do pracy zadaniowo – nie ma potrzeby kupowania drogich licencji na potrzeby pojedynczej fuchy. Potrzebujesz używać specjalistycznego softu przez miesiąc? Nie ma sprawy, kupujesz krótki dostęp, a potem anulujesz subskrybcję. Może w przypadku wspomnianego Office’a nie jest to zbytnio opłacalne, ale już przy drogich programach do tworzenia grafiki czy choćby obliczeń różnego rodzaju ma to bardzo duży sens.
Nie twierdzę, że pudełka są złe – byłbym hipokrytą, gdybym nie przyznał się do zakupu starszej wersji pakietu Microsoftu. Właśnie ze względu na teoretyczną wieczystość użytkowania. Po prostu uznałem, że wielkiej chmury póki co nie potrzebuję, a sieciowych funkcji programów wchodzących w skład pakietu nie wykorzystam. Równocześnie jednak jeśli w wyżej wymienionych kwestiach coś się u mnie zmieni – pierwszy przesiądę się na abonament. Po prostu mam świadomość, że same pudełka tempa zmian w świecie oprogramowania zwyczajnie nie udźwigną.
Równocześnie za żadne skarby nie chciałbym, żeby mój pecet zamienił się w festiwal reklam, jaki znamy ze smartfonów i funkcjonujących tam darmowych programów-usług. Te nie dość, że spamują, to na dodatek – i co gorsza! – zbierają wszelkie dostępne informacje o użytkownikach. Jasne, Microsoft też ma w tej kwestii za uszami i telemetria w Windows działa sprawniej niż Mata Hari w Paryżu – ale przynajmniej nie muszę oglądać filmików w zamian za możliwość wklejenia obrazka do prezentacji w programie PowerPoint.
Może rozwiązaniem tej kwestii jest kompromis? Jednorazowa opłata dla mniej wymagających, abonament zaś dla tych, którzy chcą kompletu usług. Podejrzewam, że nawet jak nie dostaniemy takiej możliwości od jednego producenta, to sprawę załatwi konkurencja. GK