Dookoła!
To dwa obiektywy w podłużnej obudowie. Sferyczne wideo powstaje tu poprzez zszywanie dwóch strumieni wideo, co niekiedy widać, jeśli się przypatrzymy – w praktyce jednak szybko się o tym zapomina. Trochę zawiedzeni jesteśmy obrabianiem materiału.
Klipy zapisywane są w nietypowym formacie INSV, z którego możemy sobie eksportować wybrane kadry czy ujęcia, a odpowiada za to intuicyjny software na smartfony. Niestety, transfer między telefonem a kamerką nie jest bardzo szybki, a oprogramowania PC póki co niestety nie ma.
Za to tym, co cieszy, jest świetna stabilizacja obrazu. Kamerka sprawdza się tu bardzo dobrze, jest więc niezłym pomysłem w przypadku roweru, nart i innych aktywności ruchowych. Tym bardziej, że możemy skorzystać z szeregu dodatkowych akcesoriów. Możemy sobie dokupić „niewidzialny” kijek do selfie, rzutkę, w którą możemy zapakować kamerkę i potem przy użyciu takiego zestawu robić np. ujęcia slow-mo z kamerki przelatującej obok nagrywanego obiektu, obrotowe ramię lub – standardowo już – wodoodporną obudowę.
Godzina zabawy
Codzienna obsługa nie nastręcza problemów i jest intuicyjna. Byłoby idealnie, gdyby przycisk zasilania stawiał nieco większy opór – czasami łatwo o jego przypadkową aktywację. Bateria wystarczy na ok. godzinę pracy. Ani to dobrze, ani źle – ot, raczej standard w przypadku urządzeń tego typu. Na szczęście można ją wymienić, a ponowne załadowanie ogniwa do pełna zajmuje ok. półtorej godziny.
Insta360 One X ma swoje ograniczenia i niektóre z nich doskwierały – musimy jednak przyznać, że szybko do nich przywykliśmy i po kilku dniach sprzęt okazał się bardzo wygodnym gadżetem, którego używaliśmy, nie myśląc nawet o podłączaniu go do peceta – co w przypadku konkurencji było jednak nieodzowne. Koniec końców więc w tym szaleństwie może być metoda.