Niestety produkcja stworzona z myślą o tygodniach eksploracji kosmosu dobrze sprawdza się głównie przez pierwsze godziny. Kiedy gracz już zreperuje gwiazdolot, opuści planetę wylosowaną dla niego spośród 18 trylionów ciał niebieskich i zwiedzi parę układów słonecznych, atakuje nuda.
Wschód słońc
Na pokonywaną przez gwiezdne rubieże trasę wpływa Atlas – tajemniczy byt, który kieruje gracza m.in. do rozsianych po planetach pradawnych monolitów i pozostałości minionych cywilizacji, po drodze wtłaczając w mózg filozoficzne pytania. Wyprawa wiedzie do centrum galaktyki, ale dla autorów gry ważniejsza od celu pielgrzymki jest podróż – w efekcie kluczowe dla fabuły zdarzenia, np. pierwsza wizyta w „interfejsie” Atlasa, każdego gracza spotykają kiedy indziej.
Problem w tym, że mimo pięknych nieraz pejzaży widok pstrokatych ciał niebieskich szybko przestaje zachwycać, a ekscytujące z początku wchodzenie w atmosferę niezbadanego globu staje się tylko powolną, rutynową operacją. Niezależnie od tego, czy posadzisz statek w głębokim śniegu, czy w pyle zalewanego toksycznym deszczem martwego prawie-Marsa, czy może raczej będziesz hasał wśród jezior i egzotycznej zieleni z dziwacznymi – bo również losowo składanymi – kreaturami, wizyty na powierzchni przebiegają identycznie.
Gwiezdny pirat
Wizja kariery odkrywcy nowych światów rodem ze „Star Treka” rozwiewa się, gdy wychodzi na jaw, że lwią część czasu gracz spędza w roli górnika, zbierając materiały służące jako paliwo, używane do ulepszania kombinezonu czy mogącego udawać blaster multinarzędzia. Skanujesz okolicę, lądujesz w kraterze i gubisz drogę w jaskini, katalogujesz zwierzaki, grzebiesz w ruinach stacji badawczych w poszukiwaniu nowych ulepszeń, wreszcie oganiasz się od cyberstrażników, aktywizujących się przy zbyt intensywnym eksploatowaniu okolicy – cały ten cykl prędko traci czar. Sytuacji nie poprawiają starcia z grasującymi w kosmosie grupkami piratów, proste i krótkie.
Męcząca samotność
Uczucie beznadziei potęguje przytłaczająca samotność. Nieboskłon przecinają inne statki, a po podejściu do „zaparkowanego” promu da się pohandlować z pilotem lub nawet odkupić jego pojazd, ale w No Man’s Sky ambasadorami obcych kultur są głównie osiadli w stacjach na orbicie lub planetach nieruchawi pustelnicy – trzeba zapomnieć o piciu drinków w zatłoczonej kantynie prosto z Mos Eisley. Co gorsza nawet oni pojawiają się rzadko, a do tego nie są rozmowni – „dialog” polega nieraz na wybraniu odpowiedzi na chybił trafił i otrzymaniu (lub nie) jakiegoś podarku. By zrozumieć intencje interlokutorów, warto uczyć się słów z ich języków, np. studiując rozrzucone po planetach stele.
Na wpół bełkotliwe pogawędki z obcymi nijak nie rekompensują karygodnego niedopatrzenia – braku prawdziwego trybu wieloosobowego. Mimo że wszyscy gracze poruszają się po tej samej galaktyce i z czasem można natrafić na pokryty oceanami urokliwy glob, który ktoś już wcześniej odkrył i przemianował np. na Cebul-1, na spotkanie innego homo sapiens nie ma co liczyć. Cóż, przynajmniej Hello Games ma materiał na dodatki.
Na wpół bełkotliwe pogawędki z obcymi nijak nie rekompensują karygodnego niedopatrzenia – braku prawdziwego trybu wieloosobowego. Mimo że wszyscy gracze poruszają się po tej samej galaktyce i z czasem można natrafić na pokryty oceanami urokliwy glob, który ktoś już wcześniej odkrył i przemianował np. na Cebul-1, na spotkanie innego homo sapiens nie ma co liczyć. Cóż, przynajmniej Hello Games ma materiał na dodatki.