Test gry Quantum Break
Blisko współpracujący z firmą Remedy Microsoft liczył, że Quantum Break stanie się reklamą Xboksa One oraz Windowsa 10, ale niestety efektem będzie raczej zawiedziony. O ile gra na konsoli zapewnia kilkanaście godzin przyzwoitej rozrywki, o tyle jej konwersja na pecety pozostawia sporo do życzenia.
Historia opowiedziana w grze jest odpowiednio zawiła, ma odpowiednie zwroty akcji, momenty dramatyczne i komediowe, a przede wszystkim niejednoznaczne postacie o różnych motywacjach. Ich losy okazują się interesujące i są dla gracza główną zachętą do brnięcia dalej. Co ciekawe, poznajemy je za sprawą filmowych wstawek zrealizowanych z udziałem znanych aktorów telewizyjnych. Niektóre z nich trwają po kilkadziesiąt minut – nic dziwnego, że sami twórcy nazywali Quantum Break grą-serialem.
Zabawie towarzyszy napięcie, choć boli trochę to, że dość wyraźnie oddzielono od siebie fragmenty polegające na strzelaniu oraz te związane z eksploracją. Gra niejako przygotowuje użytkownika na to, co ma robić, przez co odpada element zaskoczenia. Podobać mogą się natomiast projekty lokacji. Quantum Break to spacer po ciekawych, zapadających w pamięć miejscach, które podczas strzelanin – gdy wokół latają pociski i raz za razem coś wybucha – wyglądają naprawdę dobrze. Tempo akcji podkreśla świetna muzyka.
Przenosiny gry z konsoli na pecety to bolesny proces, który niewielu firmom udaje się ukończyć z sukcesem. W Quantum Break widać problemy z optymalizacją i garść niedoróbek związanych z silnikiem graficznym. Grze zdarza się też automatycznie wyjść do systemu. Do tego animacje potrafią się rwać, a część tekstur jest rozmazana. Pojawiające się artefakty oraz popsute odbicia w wodzie upewniają w przekonaniu, że na konsoli gra wygląda lepiej. Z drugiej jednak strony skrócono czasy ładowania poziomów, umożliwiono też zabawę za pomocą klawiatury i myszki.