Dla nieznających serii świat przedstawiony, w którym na podłogach japońskich dojo miesza się krew członków yakuzy i demonicznych bestii, a rozświetlone neonami miasto patrolują plujące rakietami cyborgi, może być zaskoczeniem. Dość nieszablonowy jest i bohater gry – Lo Wang, eksszogun w ciemnych okularach, w najpoważniejszych sytuacjach nie umie utrzymać języka za zębami i ze swadą ubliża nawet bogom. Ci nie pozostają mu dłużni, więc dialogi w grze to festiwal wielopiętrowych złośliwości.
Who wants some Wang?
Za docinkami, „dick jokes” i easter eggami pokroju parzących się w trawie króliczków kryje się solidna pierwszoosobowa siekanina będąca skrzyżowaniem Dooma z Diablo. Uratowanie świata – i niewiasty, której dusza dziwnym zrządzeniem losu zostaje zamknięta w ciele Wanga – wymaga wycięcia w pień setek nacierających z każdej strony paskud, wśród których nie brakuje piekielnych gryzoni, robosamurajów i agresywnych duchów. Jucha, olej i ektoplazma pryskają na wszystkie strony, plamiąc rękawy bohatera – istotną częścią olbrzymiego arsenału jest broń biała.
Obsługa katan, wakizashi i innych fantazyjnych ostrzy komponuje się z nielimitowanymi szarżami, atakami specjalnymi i podwójnymi skokami, w których celuje Wang, i bywa koniecznością, bo amunicja do broni palnej wyczerpuje się szybko. Alternatywnych narzędzi zagłady jest jednak tak dużo, że aż żal nie korzystać na przemian ze wszystkich ośmiu dostępnych w danej chwili egzemplarzy. Piły mechaniczne, łuki energetyczne i nieprzebrany ogrom broni palnej – od uzi, przez trójlufowe „dubeltówki” i działka plujące gwoździami, po wykradzione z piekła wyrzutnie rakiet – sprawiają, że dłubanina w ekwipunku przywodzi na myśl erpegi akcji. Jeśli chcesz zdobyć więcej broni lub dodatkowe poziomy doświadczenia i talenty pasywne, będziesz musiał odwiedzić te same – choć po części losowo generowane – etapy po kilka razy.
+666 do ataku
Ze skrzynek i rozkawałkowanych ciał ofiar sypią się nie tylko apteczki i kule energii chi, potrzebnej do leczenia czy skradania się, ale i klejnoty wzmacniające oręż oraz statystyki postaci. Oprócz prostych ulepszeń, np. zmniejszających rozrzut śrutu wystrzeliwanego z shotguna, dostępne są istotniejsze modyfikacje – po co nosić cekaem, skoro można uczynić z niego samoczynną wieżyczkę? Szereg ulepszeń powiązanych jest z żywiołami – wielu wrogów, zwłaszcza bossowie, uodpornionych jest na wybrane typy obrażeń i podatnych na inne, więc gdy zawiedzie miecz i ogień, pomogą np. toksyczne opary.
W ciągu kilkunastu godzin potrzebnych do ukończenia gry – zwłaszcza na normalu, który szybko staje się zbyt prosty – zestaw broni zmienia się po wielokroć, i to właśnie żonglerka uzbrojeniem motywuje do parcia naprzód. Towarzyszące wędrówce widoki zaczynają się powtarzać i tylko z rzadka trafiają się perełki w rodzaju oglądanej w nocy zalewanej deszczem górskiej autostrady, na której eksplozje samochodów i korpusów wężoludzi wyglądają szczególnie malowniczo. Wobec wkradającej się pod koniec monotonii rozczarowuje też zakończenie – historia urywa się nagle i bez łupnięcia, na które reszta gry wydaje się gracza przygotowywać. Na szczęście pozostaje jeszcze multi – jak przystało na hack’n’slasha, po zaprzęgnięciu do co-opa czterech osób nie wiadomo, czyje kończyny fruną przez ekran.