Kiedy sześć lat temu studio zaprezentowało pierwszy epizod, niemal od razu sposób na rozgrywkę okrzyknięto ratunkiem dla skostniałego gatunku przygodówek. Sześć lat, trzy pełne sezony oraz kilka innych gier-opowieści opartych na tych samych założeniach później, sposób prowadzenia rozgrywki zdążył się mocno opatrzyć. Poczucie wtórności psuło przyjemność z podążania za opowieścią – niezmiennie najmocniejszą stroną kolejnych odsłon. Teraz w końcu powiało świeżością w postaci nieliniowej walki. Niby niewiele, a cieszy.
Clem dorasta (my też)
Po trzech sezonach tułaczki, Clementine – główna bohaterka serii – wyrosła i wydostawszy się spod pieczy dorosłych, sama stała się opiekunem dla kilkuletniego AJ-a. Ostatni sezon to klamra – tak jak w pierwszym nauczycielem i strażnikiem dziewczyny był Lee, tak teraz ona sama staje przed tą niełatwą rolą. To nie jedyne novum fabularne najnowszej odsłony – wszystko bowiem wskazuje na to, że na finiszu TWD zrywa z konwencją filmu drogi i ostatnie epizody historii skupią się na budowaniu nowej społeczności skupionej wokół Clementine. Choć niewykluczony jest zwrot fabularny przewracający wszystko do góry nogami – nie byłoby to nic zaskakującego w tym uniwersum.
Podobnie jak nacisk położony na kwestie wychowawcze – już po kilkunastu minutach pierwszego rozdziału opowieści wiadomo, że clue całego sezonu jest AJ i to, w jaki sposób przygotujemy go do życia w zombie-rzeczywistości. Clem będzie musiała nauczyć chłopca odróżniania dobra od zła oraz tego, że argument siły nie zawsze powinien wchodzić w grę. Nawet w ostateczności. Przed dziewczyną spory wysiłek, bo AJ to krnąbrne dziecko. Tyle tylko, że zamiast pokazywać język jak dzieci przed apokalipsą, on wyciąga broń. I do nieszczęścia wiele nie potrzeba.
Idzie nowe
Tyle fabularnie, aby nie zdradzić zbyt wiele. Całkiem sporo można natomiast napisać o zmianach w samej rozgrywce. Jak już wspomnieliśmy, wprowadzono możliwość nieoskryptowanej walki z zombie. Przynajmniej do pewnego stopnia – ot, teraz w trakcie ataku szwendacza mamy możliwość wyboru, czy zaatakujemy go bezpośrednio, czy spróbujemy podciąć, by następnie wyprowadzić zabójcze uderzenie. Trzeba przy tym uważać, by nie dać się przeciwnikom okrążyć, bo wówczas jesteśmy bez szans.
Tak naprawdę wprowadzenie nieco bardziej interaktywnej walki momentami bardziej irytowało, niż cieszyło (co było zamierzeniem twórców), natomiast bezsprzecznie miłą odmianą jest w pełni ruchoma kamera. W końcu możemy ją dowolnie obracać, została zresztą umiejscowiona niczym w grach z perspektywy trzeciej osoby – za plecami Clementine. Pomaga to w eksploracji i sprawia, że gra się po prostu wygodniej. Cieszą także ulepszenia, jakich doczekała się warstwa graficzna – twórcy postanowili wycisnąć maksimum ze stareńkiego już silnika i trzeba przyznać, że efekty są bardzo dobre. Oświetlenie robi wrażenie, a i cała oprawa wydaje się mniej niedbała, przy zachowaniu charakterystycznego komiksowego sznytu.
Koniec końców to jednak wciąż ten sam The Walking Dead, w którego gramy od sześciu lat. Twórcy dodali kilka nowych opcji, pozwolili graczowi na nieco większą swobodę, jednak jest ona wciąż tylko pozorna. Choć nasze wybory kształtują historię, to nie jest to wpływ tak wymierny, jakbyśmy chcieli. Podobnie ma się to w przypadku zaproponowanych nowości – choć wprowadzają powiew świeżości, to nie jest on na tyle silny, by był w stanie zatrzeć wrażenie powtarzalności. Tyle tylko, że to wciąż gra Telltale – broni się więc fabułą, która sprawia, że będziemy czekać na kolejny epizod.