Działa jak wola producenta chciała
Przede wszystkim jednak trzeba przyznać, że jak na urządzenie przeznaczone przede wszystkim do gier, Lenovo okazało się dość wszechstronnym monitorem. Wszystko dzięki temu, że producent postawił na matrycę VA, co jest rozwiązaniem najbezpieczniejszym, jeśli chcemy ekran do wszystkiego.
Choć delta E jest przeciętna, to takie sobie odwzorowanie kolorów nie przeszkadza w codziennym użytkowaniu. Cieszy natomiast wysoki kontrast maksymalny i przyzwoite kąty widzenia. Na Y27G swobodnie można obejrzeć film czy wydarzenie sportowe. W tym drugim pomoże szybka reakcja matrycy oraz odświeżanie ekranu.
Mowa bowiem aż o 144 Hz, co doceni każdy gracz. Do wysokiej częstotliwości odświeżania producent dobrał G-Synca, który przyda się wszystkim posiadaczom kart graficznych Nvidii. Trzeba przy tym pamiętać, że by korzystać w pełnym zakresie 144 Hz, trzeba osiągnąć co najmniej tyle samo klatek na sekundę w grze, co równa się posiadaniu naprawdę wydajnego komputera.
Świeci, a nie może
Tym, czym Lenovo chwali się w kontekście tego modelu, jest współpraca z Razerem, której wynikiem okazuje się podświetlenie znajdujące się z tyłu obudowy. Jego umiejscowienie jest jednak tak niefortunne, że równie dobrze mogłoby go nie być. Nie dość, że LED-y znalazły się w połowie wysokości obudowy, to jeszcze świecą do góry, co wraz z naprawdę niewielką ich mocą sprawia, że są zupełnie niewidoczne.
A podbijają cenę o co najmniej kilkadziesiąt złotych. Abstrahując od tego, jest to przyzwoita propozycja, która doskonale radzi sobie w tych zastosowaniach, do których jest przeznaczona. Gdyby monitor był tylko nieco tańszy, to polecalibyśmy go bez zastanowienia.