Uwagę entuzjastów ciekawostek technicznych nowy Philips przyciągnął certyfikacją HDR 1000, która do tej pory była zarezerwowana jedynie dla telewizorów z górnej półki. Technologia ta w przypadku 436M6VBPAB pozwala na osiągnięcie typowej jasności ekranu w okolicach 720 cd/m2, a szczytowo nawet 1000 cd/m2.
Dodatkowo Philips postawił na matrycę MVA i technologię Quantum Dot, co w teorii powinno dać efekt lepszego podświetlenia niż w przypadku diod LED. Dzięki HDR model 436M6 może pochwalić się natomiast świetnymi, głębokimi kolorami. W założeniu miał to być sprzęt łączący zalety monitora z telewizorem: nadawać się zarówno do pracy przy komputerze, jak i grania na konsoli czy oglądania filmów.
O ile w zastosowaniu stricte rozrywkowym sprawdza się wyśmienicie – co wypróbowaliśmy zarówno pod kątem gier, jak i oglądania zmagań podczas piłkarskich Mistrzostw Świata w Rosji – to w trakcie pracy we znaki dawały się rozmiary monitora. Siedząc na tyle blisko, by móc pracować z klawiaturą, nie sposób było objąć wzrokiem całej przestrzeni roboczej. Aż prosiło się przy tak dużej przekątnej o więcej miejsca po bokach – mimo 43 cali proporcje obrazu to standardowe 16:9. Ekran większy niż 32 cale nie każdemu przypadnie do gustu podczas pracy, a co dopiero mówić o dużo większym odpowiedniku. Fakt zastosowania przez Philipsa błyszczącej matrycy spowodował to, że można odczuć dyskomfort w pracy wskutek odblasków.
Moni-wizor
Specyfikacja monitora robi wrażenie – matryca VA pozwoliła na uzyskanie bardzo dobrych kątów widzenia, a w dodatku opóźnienie wejścia (ang. input lag) jest mniejsze niż w IPS-ach, co nie może dziwić zważywszy na doskonałe (jak na zastosowaną technologię) czasy reakcji. Wprawdzie odświeżanie wynosi tylko 60 Hz, jednak rekompensuje to rzadko spotykany FreeSync2. W grach opóźnienia zupełnie nie przeszkadzają – w symulatorach jazdy wrażenia są lepsze niż podczas gry na telewizorach, gdzie opóźnienie wejścia jest zdecydowanie wyższe.
Odwzorowanie kolorów jest niestety przeciętne. Lepiej, choć niewiele, wypada temperatura barw, ale za to lepszych przejść gradientowych nie widzieliśmy wcześniej w żadnym testowanym monitorze. Łyżką dziegciu jest natomiast nierównomiernie podświetlona matryca, co widać szczególnie po bokach ekranu. Cieszy natomiast to, jak działa HDR. Tutaj różnica pomiędzy Philipsem a standardowym ekranem jest widoczna na pierwszy rzut oka i przemawia za zakupem Momentum. Musimy też przyznać, że testowanemu modelowi wciąż co nieco brakuje do telewizorów z wyższej półki, szczególnie tych zgodnych ze standardem HDR10.
Monitor jest wyposażony w podświetlenie Ambiglow. To diody umieszczone w dolnej krawędzi urządzenia, które rozświetlają przestrzeń pod ekranem. Poświata jest jednak delikatna i słabo widoczna w jasnych pomieszczeniach. Na plus należy zapisać dołączenie do 436M6 bezprzewodowego pilota – tyle że jest to zaleta niewielka. Wszystko przez fakt, że działa on na podczerwień i tylko wtedy, gdy wycelujemy dokładnie w odbiornik na obudowie. Ten natomiast jest umiejscowiony na prawej krawędzi monitora, co zdecydowanie zmniejsza wygodę użytkowania.
Pod kątem wyposażenia jest to jedyny mankament – nie zabrakło bowiem najważniejszych technologii obrazu. Mamy redukcję niebieskiego światła czy tryby przeznaczone do różnych gier, a przy rozmiarach urządzenia grzechem byłoby nie skorzystać z możliwości, które daje Picture by Picture, czyli możliwość wyświetlenia obrazu z dwóch różnych źródeł jednocześnie.
Przy hybrydowej naturze sprzętu Philipsa pojawić musiały się także głośniki – dwa siedmiowatowce – które grają bardzo dobrze. Gabaryty sprawiają, że trzeba się liczyć ze sporym poborem mocy – nasze pomiary wykazały wartości sięgające aż 130 W, co jest wynikiem niebotycznie wysokim, nawet w porównaniu do topowych gamingowych ekranów ultrapanoramicznych. Nie zmienia to jednak faktu, że Philips 436M6VBPAB jest wyjątkowy. Stara się pogodzić rozrywkę z pracą – czasem robiąc to nieudolnie, ale równocześnie wytyczając przy tym nowe szlaki, którymi być może wkrótce podążą inni producenci.