Zdobycze techniki tylko dla krezusów
Od paru lat obserwujemy imponujący rozwój rynku elektronicznych gadżetów do noszenia na sobie (ang. wearable). Niezliczone smartwatche czy inne małe przedmioty przymocowane do ciała w pasie, na ramieniu lub w formie opaski na ręce, wyposażone w moduły Bluetooth i GPS, dostarczają wiele informacji pomocnych w monitorowaniu i zwiększaniu poziomu aktywności fizycznej. Specjalne czujniki analizują dane biometryczne: kontrolują częstotliwość oddechu, mierzą i analizują ruch – kroki, przeliczając je na liczbę spalonych kalorii. Na przykład zegarek Apple’a potrafi wykryć i powiadomić użytkownika o nieregularnej pracy jego serca, np. o migotaniu przedsionków. Inteligentne koszulki z kolei mogą np. powiadamiać swoich właścicieli, że ich tętno jest zbyt wysokie i powinni zwolnić.
Bardzo podobną rolę pełnią mobilne aplikacje (np. do biegania, ćwiczeń w domu, robienia brzuszków, jogi), które często współpracują ze smartwatchami i opaskami fitness, a zadaniem tego typu apek jest edukacja i mobilizowanie nas do jeszcze większej ilości ruchu. Tego rodzaju narzędzia potrafią na co dzień nieźle zastąpić osobistego trenera, a współpraca z nimi jest łatwa i intuicyjna – po prostu wybieramy określone ćwiczenia na daną partię mięśni, ustawiamy np. ciężar i liczbę powtórzeń i – voilà! – rozpoczynamy trening. Aplikacja rozpocznie odliczanie, a gdy dobiegnie ono końca powiadomi nas – dźwiękiem lub wibracjami – o zakończeniu danej serii ćwiczeń.
Dostęp do takich narzędzi rośnie, wraz z powszechnym dostępem do internetu (ten wskaźnik sięga 95 proc. w krajach najbardziej rozwiniętych i 60 proc. – na całym świecie). Jest jeszcze jeden warunek, niezbędny do tego, aby móc korzystać z fitnessowych aplikacji: posiadanie smartfonu. To jednak dziś zdecydowanie nie jest problem – w Polsce takimi urządzeniami cieszy się prawie 80 proc. osób, a niemal co trzeci użytkownik na co dzień korzysta z co najmniej dwóch telefonów. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania mogą pochwalić się jeszcze wyższymi wskaźnikami w tym obszarze – smartfony ma ponad 90 proc. dorosłych, a wśród osób między 16. a 34. rokiem życia praktycznie nie ma nikogo, kto nie wyruszyłby z domu z telefonem pod pachą (99 proc.).
Elektroniczna galanteria służąca do monitorowania naszych postępów w treningach lub wydolności organizmu, a także aplikacje do ćwiczeń są na ogół przedstawiane i promowane w kontekście zwiększenia działań związanych z aktywnością fizyczną, a większość z nas, korzystając z tego rodzaju gadżetów, ma poczucie, że robi dla siebie coś istotnego. Nie jest to wcale rzecz błaha, bo większa ilość ruchu daje nam po prostu więcej zdrowia, a dla systemów zdrowia publicznego jest po prostu niezwykle opłacalną strategią mającą na celu zmniejszenie obciążenia wszelkiego rodzaju chorobami (wyłączając oczywiście choroby zakaźne). Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) informuje, że zwiększenie ilości ruchu może zapobiec pięciu milionom przedwczesnych zgonów rocznie. Już tylko samo przekroczenie minimalnych zalecanych poziomów aktywności fizycznej może zmniejszyć ryzyko raka okrężnicy i piersi, chorób serca, udaru mózgu i cukrzycy o 20–30 proc. Istotny jest tu oczywiście również argument ekonomiczny. Brak wystarczającej porcji ruchu kosztuje systemy opieki zdrowotnej na całym świecie 54 miliardy dolarów rocznie.
Powodów takiego stanu rzeczy jest co najmniej kilka, a jeden z nich wydaje się dość oczywisty. Osoby o niższych dochodach zwykle mniej wiedzą na temat zdobyczy e-medycyny, a to przekłada się na dużo skromniejsze możliwości korzystania ze zdobyczy techniki w celu poprawy swojego zdrowia. Osoby mniej zamożne mogą nie być tak biegłe w poruszaniu się po rynku aplikacji czy elektronicznych gadżetów nadzorujących zdrowie. Jest jeszcze jeden ważny powód: komuś, kto żyje „w trybie przetrwania”, po prostu nie w głowie liczenie kroków czy wykonywanie porannej porcji asan w towarzystwie smartfonu. Zwyczajnie – nie mają na to czasu. Badania naukowców tylko potwierdziły argumenty przeciwników dotyczące posługiwania się nowinkami technicznymi do promocji zdrowia, którzy twierdzili, że mogą one jedynie pogłębić cyfrową przepaść. A korzyść z nich mogą odnieść wyłącznie osoby zamożne.
Choć analiza dotyczyła w szczególności narzędzi cyfrowych, które mają na celu zwiększenie aktywności fizycznej, autorzy badania podkreślili, że rozsądne jest założenie, że ten sam wzorzec będzie występował we wszystkich innych programach ukierunkowanych na zmianę zachowań zdrowotnych. A w miarę jak obszar usług zdrowotnych coraz bardziej się digitalizuje (a tak się dzieje pod wpływem sytuacji epidemiologicznej) – ustalenie, w jaki sposób zmiany technologiczne pogłębiają nierówności, staje się priorytetem.
Problem nierównego dostępu do zdobyczy techniki można odnieść właściwie do całej branży technologicznej. I rozszerzyć na wszystkie elektroniczne zabawki sprzedawane pod płaszczykiem walki o społeczną równość – nie tylko w dostępie do zdrowia. Wystarczy spojrzeć choćby na wysiłki Elona Muska, który swój satelitarny internet promuje jako cywilizacyjną szansę dla mieszkańców terenów wiejskich. Jeśli przypomnimy, że koszty zakupu niezbędnej do działania Starlinka anteny satelitarnej i routera, wraz z opłatą za montaż i wysyłkę wynoszą ponad 2,5 tysiąca (nie wspominając o comiesięcznej opłacie ok. 450 zł za korzystanie z usługi), to intencje miliardera nie są już tak czyste. Dotykamy tu sporego paradoksu: koszt usługi Starlink jest zbyt wysoki dla mieszkańców niemal każdej lokalizacji, która potrzebuje Internetu. Więc o co tu naprawdę chodzi? Czy naprawdę o ratowanie świata przez zdobycz techniki?
Symbolicznie problem ten ilustruje codzienny obrazek z Doliny Krzemowej, w której – jak nigdzie indziej – dużo trudniej przeoczyć oznaki przepaści między bezdomnymi, okupującymi każdą ławkę w San Jose (najważniejszy ośrodek przemysłu hi-tech w regionie) a bogatymi pracownikami koncernów, którzy zarabiają średnio niecałe 7 tysięcy dolarów miesięcznie (około 28 tysięcy złotych). Informacje z płynącej miodem Dolny Krzemowej, w której dochodzi do kamieniowania autobusów przewożących pracowników Google’a do pracy z ich domów w San Francisco, nie są bynajmniej fake newsem. „Trudno się nie zastanawiać, czy Dolina Krzemowa, zamiast być przykładem tej rosnącej nierówności, faktycznie się do niej nie przyczynia, produkując technologie cyfrowe, które eliminują potrzebę wielu miejsc pracy dla klasy średniej” – zauważa na łamach czasopisma „Technology Review” David Rotman. Niepokoje te podzielają eksperci ONZ, którzy piszą w najnowszym raporcie „The Technology and Innovation Report 2021”, że podobnie jak w przypadku poprzednich etapów rewolucji przemysłowej, pomimo szczytnych haseł o potrzebie bardziej zrównoważonego rozwoju, nowa rewolucja – związana z rozwojem sztucznej inteligencji, robotyki, wkraczaniem nowoczesnych urządzeń i usług do codziennego życia – jeszcze bardziej zwiększy dystans cywilizacyjny pomiędzy krajami rozwiniętymi a rozwijającymi się, czyli tym samym pomiędzy bogatymi i biednymi. Nie dajmy się zwieść zapewnieniom gigantów branży hi-tech.
Nie, zdobycze techniki nie są dla wszystkich.
Nicole Wetsman, Health apps and wearables help rich people the most, study finds, serwis internetowy Theverge.com, [dostęp: 3.12.2021]
David Rotman, Technology and Inequality, serwis internetowy Technologyreview.com, [dostęp: 3.12.2021]