Gra w zielone
aliwa kopalne – węgiel, ropa, gaz ziemny – nadal są głównym źródłem energii doprowadzanej do naszych gniazdek. Gdy są spalane, do zanieczyszczanej atmosfery trafia m.in. dwutlenek węgla, sprawca efektu cieplarnianego i globalnego ocieplenia. Na szczęście, jak pokazują dane Bloomberga, w USA w czołówce podmiotów, które kupują energię z czystych – i niegrożących wyczerpaniem w ciągu kilkudziesięciu lat – źródeł, są firmy technologiczne, m.in. Google i Apple. W zeszłym roku opłaciły niemal cztery razy więcej „czystego” prądu niż amerykański rząd.
Jedna z pierwszych elektrowni wodnych ruszyła już w 1882 roku na rzece Fox w Wisconsin w USA i zapewniała energię wystarczającą do działania lokalnej fabryki papieru oraz oświetlenia domu jej właściciela. W tym samym czasie w leżącym nad słynnymi wodospadami mieście Niagara Falls elektrownię uruchomił sam Nikola Tesla. Wytwarzała ona prąd przemienny – wówczas wciąż rzadką nowość – i umożliwiła też elektryfikację odległej o ponad 30 km miejscowości Buffalo.
Dziś elektrownia wodna kojarzy się przede wszystkim z wielkimi tamami, np. zbudowaną w latach 30. na rzece Colorado zaporą Hoovera. Piętrzona w zbiorniku woda jest puszczana idącymi w dół kanałami i wprawia w ruch turbiny połączone z generatorami. I chociaż tego rodzaju elektrownie wykorzystujące zapory nie zanieczyszczają powietrza, zaburzają równowagę w przyrodzie w inny sposób – utrudniają wędrówki ryb, zmieniają bieg rzeki i oznaczają zniszczenie siedlisk nie tylko zwierząt. Największa na świecie Tama Trzech Przełomów zbudowana na rzece Jangcy w Chinach może doprowadzić do wyginięcia m.in. zagrożonego żurawia białego, który zimował w okolicach przeznaczonych na zbiornik, a jej budowa zmusiła do przesiedlenia 1,3 miliona ludzi żyjących na terenie przeznaczonym do zalania. I choć na etapie konstrukcji zakładano, że jej rekordowa moc (22,5 gigawata) pokryje 10 proc. zużycia, dziś zaspokaja ok. 3 proc. zapotrzebowania Chin.
Konstrukcje tego rodzaju stanowią też największe zagrożenie dla ludzkich osiedli. Możliwe skutki najlepiej zobrazowało pęknięcie chińskiej tamy Banqiao w 1975 roku, które kosztowało życie nawet 230 tys. ludzi. Dziś hydroelektrownie obsługiwane są przez specjalistyczne oprogramowanie takie jak GE Digital Hydro Plant, które monitoruje wydajność turbin, ale jest także sprzężone z urządzeniami kontrolującymi np. stan tamy i analizuje dane, by z wyprzedzeniem informować o potencjalnych awariach. Działa w chmurze i, jak deklaruje GE, jest zabezpieczone przed hakerami.