Dźwięki, jakie wydaje z siebie komputer, przechowywane są – lub generowane – w postaci cyfrowej, składają się więc z zer i jedynek. By je usłyszeć, trzeba je zamienić na formę analogową, bo tylko taką rozumieją przetworniki montowane w słuchawkach czy głośnikach. Służy do tego przetwornik cyfrowo-analogowy. Sygnał analogowy trzeba jednak jeszcze wzmocnić, za co odpowiada, jakżeby inaczej, wzmacniacz. Te dwa moduły to podstawa każdej karty dźwiękowej, niezależnie, czy mówimy o takiej wbudowanej w laptopa lub desktopa, czy też o mniejszym lub większym pudełku podłączanym przez USB. Znajdują się one również w większości słuchawek i głośników z USB, a także w sprzęcie bezprzewodowym.
Drogo czy dobrze?
Kartę dźwiękową można skonstruować z podzespołów tanich lub drogich, dobrych albo niekoniecznie. Kluczem do sukcesu nie jest jednak cena sama w sobie, a to, jak poszczególne komponenty ze sobą – nomen omen – współgrają. Swoje dodaje także oprogramowanie, zarówno to, które można zainstalować na komputerze, jak i coraz częściej to zaszyte w sprzęcie grającym. Bo sygnał cyfrowy, zanim trafi do przetwornika cyfrowo-analogowego, może być przecież obrabiany; zmieniać będzie się również sygnał analogowy. A i potem trzeba się liczyć z faktem, że na wrażenia odsłuchowe wpływać będzie nie tylko jakość samych głośników czy słuchawek, ale także ich zestrojenie i rozstawienie. Jakby tego było mało, pod uwagę – zwłaszcza w przypadku głośników – trzeba wziąć jeszcze choćby samo pomieszczenie, nie mówiąc już o własnych preferencjach… i wieku. Bo tak się składa, że człowiek najlepiej słyszy do około dwudziestego roku życia, potem jest już coraz gorzej.
I jeszcze jedna ważna sprawa: słuch jest jednym z najbardziej plastycznych zmysłów, dlatego nie warto wydawać werdyktu o danej karcie dźwiękowej, słuchawkach czy głośnikach, zanim się ich przez kilka dni nie poużywa. I nie chodzi wcale o magiczne „wygrzewanie” kabli, tylko trening własnych szarych komórek. Bo może się okazać, że to, co na pierwszy rzut ucha wydaje się płaskie i nijakie, po tygodniu okaże się idealne. Albo wręcz odwrotnie i np. ten świetny bas, który tak zachwycał na początku, na dłuższą metę jest irytujący, a do tego zagłusza wszystkie szczegóły.
Mini-jack i USB
Czy do pełni szczęścia wystarczy karta dźwiękowa wbudowana w laptopa lub desktopa, czy też lepiej jednak skorzystać z zewnętrznej? A jeśli tak, to ile na nią wydać, by nie żałować? Prostej odpowiedzi na te pytania nie ma, chyba że pieniądze nie grają roli – w takim wypadku lepsza będzie zewnętrzna karta dźwiękowa. Problem tylko w tym, że najdroższe kosztują więcej niż komputer. Jeśli zaś odrzucimy taki mało realistyczny scenariusz, jedyna sensowna odpowiedź brzmi „to zależy”.
Trzeba bowiem zacząć od tego, że na ogólną jakość dźwięku decydujący wpływ ma najsłabszy z komponentów. Podłączenie świetnych słuchawek do gniazda mini-jack w tanim laptopie w najlepszym razie niczego nie poprawi, w najgorszym sytuację wręcz pogorszy, bo uwypuklą one wszelkie niedoskonałości tanich układów z laptopa. W przypadku głośników będzie podobnie, choć ze względu na wbudowany w nie wzmacniacz trudniej będzie uzyskać efekt beznadziejności. Choć i w tym wypadku zbyt głośny układ chłodzący, np. w gamingowym laptopie, czy popiskująca sekcja zasilania, będą w stanie popsuć wszystko.
W laptopach niewiele się na to poradzi, ale w desktopie chłodzenie można wyciszyć. Ba, zanim ruszymy na zakupy, warto porównać ze sobą jakość, jaką uzyskamy po podłączeniu słuchawek czy głośników do gniazd na przednim oraz tylnym panelu. Teoretycznie to z tyłu może mniej szumieć, bo sygnał do niego doprowadzany jest bezpośrednio, a nie dodatkowym kablem, który biegnie przecież wewnątrz obudowy i narażony jest na zakłócenia elektromagnetyczne. Tyle że to „bezpośrednio” oznacza, że sygnał biegnie ścieżkami na płycie głównej, a te wcale nie muszą być idealne (choć przyznać trzeba, że od pewnego czasu nawet w płytach głównych ze średniej półki sekcja audio jest odizolowana od reszty).
Do tego technologia ekranowania przewodów elektrycznych nie jest przecież wiedzą tajemną, więc widoczne gołym okiem przewody wcale nie muszą być złe. Kolejna sprawa to dodatkowe wzmacniacze słuchawkowe, montowane w lepszych płytach głównych. Znacząco poprawiają one jakość dźwięku, ale może się okazać, że będą w użyciu tylko wtedy, gdy słuchawki podłączymy do gniazda z przodu. Dlatego też zamiast teoretyzować lub wertować dokumentację techniczną, najlepiej na własne uszy przekonać się, które rozwiązanie zapewni lepszą jakość dźwięku.
Kabel i gniazda
Takimi rozważaniami nie trzeba sobie zaprzątać głowy, jeśli korzystamy z dodatkowej karty dźwiękowej, niezależnie od tego, czy jest to model zewnętrzny, czy wewnętrzny. Jeśli tylko nie jest to sprzęt niewiadomego pochodzenia, słuchawki podłącza się do wyjścia słuchawkowego, a głośniki – do głośnikowego. O ile to drugie istnieje, bo coraz więcej modeli tworzonych jest wyłącznie z myślą o słuchawkach (przy okazji wiele z nich działa także w połączeniu ze smartfonami, ale to już temat na oddzielny poradnik, który powstanie, jeśli tylko prześlecie Naczelnemu wystarczająco wiele łapek w górę).
W przypadku słuchawek czy głośników z wtykami USB wybór konkretnego gniazda nie ma większego znaczenia. Teoretycznie równie dobrze będzie się sprawowało dowolne zgodne z co najmniej USB 2.0. W praktyce zdarza się jednak, że karty dźwiękowe, zwłaszcza pozbawione osobnego zasilania, nie chcą poprawnie działać z gniazdami na przodzie obudowy: albo w ogóle nie są wykrywane, albo się co pewien czas rozłączają. Najtańszym na to sposobem jest podłączenie ich do gniazd bezpośrednio na płycie głównej, czyli z tyłu obudowy. Jeśli trzeba (bo kabel jest za krótki), to przez przedłużacz – nie będzie on miał najmniejszego wpływu na jakość dźwięku, bo w przypadku pecetów sygnał przez USB przesyłany jest w formie cyfrowej.