Blokowanie treści w internecie
Jeden z najbardziej kontrowersyjnych zapisów ustawy daje szefowi ABW prawo blokowania treści znajdujących się w sieciach teleinformatycznych, jeśli mają związek ze zdarzeniem o charakterze terrorystycznym. Blokowanie ma odbywać się nie poprzez usunięcie danych z sieci, co jest w praktyce niemożliwe, ale poprzez zablokowanie dostępu do treści na poziomie infrastruktury operatora telekomunikacyjnego. Wynika z tego, że operatorzy będą musieli przygotować rozwiązania technologiczne umożliwiające wprowadzenie cenzury internetu na życzenie władzy. To z kolei stwarza pokusę, by istniejące mechanizmy wykorzystać w kolejnych ustawach, np. przeciwdziałających nielegalnemu hazardowi czy rozpowszechnianiu pornografii. Takie pomysły pojawiały się w Ministerstwie Finansów już w 2014 roku.
Decyzja o zablokowaniu treści o charakterze terrorystycznym
w ciągu pierwszych pięciu dni nie będzie wymagała zgody sądu. Wystarczy pisemna zgoda Prokuratora Generalnego – po jej uzyskaniu operator sieci będzie musiał wykonać polecenie tajnych służb bez możliwości odwołania się. Projekt przewiduje konieczność uzyskania zgody sądu dopiero po upływie pięciu dni od zastosowania blokady. Co ciekawe, od decyzji sądu odwołać się może tylko Szef ABW, ale administrator sieci już nie. W związku z tym nie ma możliwości zaskarżenia wyroku dopuszczającego cenzurę do sądu wyższej instancji.
Fundacja Panoptykon w swojej analizie projektu podkreśla, że zapis jest naruszeniem wolności słowa gwarantowanej zarówno przez Konstytucję RP, jak i przez europejską Konwencję o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, szczególnie że nie jest jasno określony związek między aktem terrorystycznym a blokadą. Można sobie wyobrazić, że w oparciu o te regulacje szef ABW wprowadza blokadę np. Facebooka, gdzie świadkowie zdarzenia terrorystycznego, rozpowszechniają niewygodne dla władzy informacje o jego przebiegu.
Inwigilacja nie tylko cudzoziemców
Projekt ustawy antyterrorystycznej przyznaje służbom niezwykle szerokie uprawnienia, jeśli chodzi o inwigilację cudzoziemców przebywających na terytorium kraju – „w celu rozpoznawania, zapobiegania lub zwalczania przestępstw o charakterze terrorystycznym”. Jeśli ABW uzna cudzoziemca za podejrzanego o prowadzenie działalności terrorystycznej, będzie mogła uruchomić tzw. kontrolę operacyjną. W przeciwieństwie do czynności podejmowanych wobec polskich obywateli w przypadku cudzoziemców nie będzie konieczna zgoda sądu na inwigilację. Wystarczy, że szef ABW poinformuje o podjęciu czynności operacyjnych ministra koordynującego działanie służb specjalnych oraz Prokuratora Generalnego.
W ramach kontroli operacyjnej będzie można podsłuchiwać wszystkie rozmowy telefoniczne cudzoziemca, kontrolować korespondencję e-mailową, a nawet zainstalować szpiegowskiego trojana w jego komputerze, jednym słowem – pozbawić go całkowicie prawa do prywatności. Te przepisy niestety stwarzają także zagrożenie dla obywateli polskich, którzy kontaktują się z inwigilowanym cudzoziemcem. Ich prywatne informacje także trafią do baz danych tajnych służb. Jak twierdzi fundacja Panoptykon, takie rozwiązanie stwarza pokusę nadużyć i wykorzystywania „paragrafu na cudzoziemców” do przechwytywania komunikacji obywateli. Można sobie wyobrazić, że służby będą sprawdzały wybrane numery, korzystając z bezpośredniego i niekontrolowanego dostępu do danych operatora telekomunikacyjnego, co umożliwia niedawno uchwalona ustawa o policji, pod pretekstem sprawdzenia, czy nie jest to numer, z którego korzysta podejrzany cudzoziemiec.