Gwiezdne technologie na ziemi
Niewidzialne bariery chroniły pojazdy i bazy podczas filmowych potyczek. Naukowcy na Ziemi nie wiedzą wprawdzie, jak miałoby działać takie pole siłowe, ale sama idea jest już wykorzystywana przez wojsko.
Trwają prace nad stworzeniem systemu chroniącego wojskowe pojazdy przed falą uderzeniową pobliskiego wybuchu. „Pole siłowe” wykorzystywałoby mikrofale lub wiązki laserowe do podgrzania powietrza dookoła czołgu czy transportera w razie zaistnienia zagrożenia. Tworząca się przeciwfala mogłaby zmniejszyć siłę działającą na sam pojazd. Ta koncepcja jest wciąż na etapie testów.
Od dawna wiadomo, że skondensowana wiązka promieni świetlnych może być użyta jako broń. Do dziś jednak nie opracowano metody miniaturyzacji do poziomu, jaki pokazano w „Gwiezdnych wojnach”. Han Solo używał swojego blastera jak rewolweru, więc urządzenie nie mogło ważyć więcej niż przeciętna broń ręczna. Tymczasem obecnie stosowane systemy obrony laserowej to potężne, ciężkie maszyny.
Przykłady? Program SDI wykorzystuje laser o dużej mocy służący do niszczenia pocisków zanim dotrą do celu. Urządzenie o nazwie ATHENA ma jeszcze większe możliwości namierzania celów, wykorzystać je można do zestrzelenia większości niewielkich obiektów latających. Niemniej takie „działka” laserowe, jakie widzieliśmy choćby w myśliwcach X-Wing, to na razie pieśń przyszłości. Wiele problemów sprawiło naukowcom opracowanie systemu pozwalającego w ogóle „strzelać” laserem podczas lotu, a co dopiero skutecznie namierzać cele. Wielkim osiągnięciem było zbudowanie lasera, który swoim zasięgiem obejmuje całe pole dookoła nośnika, a nie tylko to, co znajduje się z przodu.
„Użyj Mocy, Luke” – powiedział z zaświatów Obi Wan. Luke wyłączył więc system automatycznego namierzania i celował ręcznie. I dobrze, bo jego statek był w porównaniu z naszymi obecnymi systemami mocno przestarzały. Zacznijmy od wyświetlacza typu head-up (HUD). W myśliwcu X-Wing był to wielki, nieporęczny, wyglądający jak peryskop ekran, który skutecznie przesłaniał widoczność z wnętrza kabiny. W tym zakresie wyprzedziliśmy „Gwiezdne wojny” już dawno temu – HUD instalowany np. w niektórych wersjach samochodów marki Audi (w modelu A6) przekazuje kierowcy informacje, rzucając je wprost na szybę. W żaden sposób nie przeszkadza to w prowadzeniu pojazdu, a do tego jest o wiele bardziej estetyczne niż kosmiczny szary kloc na zawiasach.
Trafienie rakietą do dziury to dla dzisiejszych układów – na przykład tych produkowanych przez firmę Lockheed Martin – bułka z masłem. Korzystając z obecnej technologii. można bez problemu namierzyć wiele celów jednocześnie, integrując obronę balistyczną i przeciwpowietrzną. Prawdziwym pokazem możliwości było zestrzelenie z powierzchni Ziemi satelity znajdującego się na orbicie.
Czyli AT-AT, AT-AP i wszystkie im podobne, bardzo niestabilne pojazdy na nogach stosowane przez Imperium. Na potrzeby filmu nadawały się doskonale, umożliwiając heroiczne akcje i widowiskowe wywrotki, ale czy taka technologia może się do czegoś przydać na Ziemi?
Skonstruowanie chodzącej maszyny to nie problem, już tego dokonywano. Nogi mają nad kołami głównie tę przewagę, że łatwiej za ich pomocą pokonywać trudny teren. A przy okazji, jak się okazuje, użycie nóg zamiast kół czy gąsienic powoduje mniejsze zniszczenia w podłożu, co wykorzystali twórcy chodzącej maszyny do ścinki drzew marki John Deere. Niestety mimo wielu zalet pojazd okazał się nieekonomiczny i zbyt drogi w produkcji, by na stałe zawitał w lasach. Okazało się, że koła i gąsienice zwyciężają w walce z nogami.
W pierwszej scenie „Imperium kontratakuje” z flagowego krążownika zostają wystrzelone specjalne sondy, za pomocą których lord Vader chce odnaleźć nową kryjówkę rebeliantów. Duże i niezbyt dyskretne roboty zwiadowcze zaopatrzone były w wiele czujników oraz system łączności ze swoją bazą.
Pod tym względem również prześcignęliśmy film. Wprawdzie nie wysyłamy masowo dronów na inne planety (a w każdym razie nie jest to częsta praktyka), ale ziemska technologia szpiegowska i zwiadowcza stoi na o wiele lepszym poziomie. Jest bardziej dyskretna, niewykrywalna radarowo, i z pewnością tańsza w produkcji. Może też nie tylko wykrywać, ale i niszczyć cele za pomocą rakiet, jak to czyni na przykład nowoczesny dron polskiej produkcji o nazwie DragonFly. A jeśli zadaniem sondy Imperium było tylko znalezienie danego obiektu, to naprawdę mogła być mniejsza. Amerykanie już dysponują latającymi kamerami o rozmiarach muchy.