Procedura testowa
Po wyjęciu myszki z pudełka spisujemy parametry i oceniamy ją wizualnie – ocenie podlega kształt, walory użytkowe, ale też jakość materiałów oraz spasowanie elementów. W testowanym przedziale cenowym dominuje tworzywo, aczkolwiek jego jakość bywa różna. Większość modeli, które trafiły do redakcji ma teflonowe ślizgacze, metalowe to nieliczne wyjątki.
Test oporu ślizgaczy oraz przycisków wykonywany jest siłomierzem – tym samym dla wszystkich urządzeń, które sprawdzamy na tej samej materiałowej podkładce. Dla ślizgaczy mniejszy opór oznacza wyższą ocenę. Oceniamy również siłę kliku, szukając wartości optymalnych, jak i oceniając samą przyjemność z obsługi gryzonia. Klik powinien być wyraźny, ale nie zbyt twardy.
Sensor sprawdzany jest na kilku powierzchniach, korzystając z podkładek materiałowych i plastikowych – tu pod uwagę bierzemy powierzchnię matową i błyszczącą. Oceniamy również, jak myszka radzi sobie z okleiną biurkową, a także szkłem matowym i przezroczystym. Ponownie – korzystamy z tych samych podłoży dla każdej myszki.
Oprócz testu współpracy ze zróżnicowanymi powierzchniami, badane jest też występowanie negatywnych efektów, takich jak jitter (zniekształceń sygnału) czy predykcja dla kilku progów czułości. By sprawdzić, czy występuje jitter, wykonano test w Paincie, rysując skośne linie, a następnie oceniano ich kształt. Celem wykrycia predykcji rysowaliśmy spiralne ślimaki. Testy prowadzono dla wartości 400, 800, 1600 i 3200 dpi – chyba, że dana myszka nie umożliwiała płynnej regulacji czułości. W takim przypadku sprawdzaliśmy ww. zjawiska, korzystając ze zdefiniowanych progów czułości.
Sprawdziliśmy też w programie MouseTester rzeczywistą wartość DPI dla wybranych ustawień według wcześniej nakreślonego wzoru postępowania, a także rzeczywistą prędkość, z jaką może pracować myszka. W przypadku niektórych modeli producent deklaruje nawet 10 m/s, ale w praktyce 4 m/s to już wartość bardziej niż zadowalająca – myszki ją osiągające otrzymywały ocenę bardzo dobrą. Podyktowane jest to faktem, że mało kto potrafi osiągnąć większą prędkość przesuwu gryzonia.
Ostatni krok to ocena oprogramowania. Oceniamy jego funkcje oraz prostotę obsługi. Obecność sterownika nie jest niestety normą w przypadku tańszych modeli – co także musiało znaleźć swoje odzwierciedlenie w końcowej nocie.
Co w droższych konstrukcjach?
W modelu Razer Naga Trinity mamy do wyboru jeden z trzech wymienialnych paneli bocznych.
Jak już wspomnieliśmy, markowe gryzonie są droższe. Za co więc płacimy czasem nawet kilkukrotność ceny najdroższego z przetestowanych modeli? Przede wszystkim – sensor. To jednak trochę już dążenie do doskonałości wykraczającej daleko poza to, co typowemu użytkownikowi potrzeba do szczęścia. Topowe konstrukcje radzą sobie z prędkościami i przyspieszeniami, których i tak nigdy nie osiągniemy na biurku. Poza tym – materiały i unikatowe cechy konstrukcyjne. W najdroższych myszkach często stosowane jest tworzywo i metal najwyższej jakości. Ostatnim krzykiem mody są też… dziurawe obudowy. Perforacja wierzchniej części i spodu pozwala zbić wagę gryzonia do nawet ok. 50 g – czyli myszki takie są dwukrotnie lżejsze od zwycięzcy naszego zestawienia.
Sprzęt z najwyższej półki to też unikatowe cechy. Myszka Corsaira dla fanów MMO pozwala odkręcić blok z bocznymi klawiszami i przesunąć go do przodu lub do tyłu – tak, by przyciski były pod kciukiem, niezależnie od jego długości. Razer Naga Trinity z kolei ma trzy panele boczne do wyboru: jeden tradycyjny, jeden z siedmioma przyciskami ułożonymi w okręg i jeden z dwunastoma przyciskami w formie prostokątnej miniklawiatury. Wybieramy ten, który odpowiada nam najbardziej i go przypinamy. Przykłady tego rodzaju można mnożyć – jeśli ktoś jest entuzjastą silnie wyspecjalizowanych konstrukcji, na pewno znajdzie wśród najdroższych konstrukcji coś dla siebie.
Dla wielu jednak kluczowe jest oprogramowanie. Najwięksi producenci mają własny soft, który jednocześnie jest platformą pozwalającą obsługiwać inne akcesoria tego samego wytwórcy. I tak: instalując G Hub, skonfigurujemy za jego pomocą nie tylko gryzonia, ale i słuchawki oraz klawiaturę czy głośniki Logitecha. Jasne, to sprytna sztuczka przywiązująca użytkownika do marki – ale równocześnie świetna sprawa, bo zamiast czterech aplikacji mamy jedną, a do tego najczęściej wszystkie peryferia potrafią ze sobą współpracować, np. synchronizując podświetlenie.