Nowa przeglądarka
W ciągu ostatnich lat przeglądarka internetowa stała się nieodłącznym towarzyszem każdego człowieka, wirtualnym oknem na świat. Sięga się po nią w domu, w pracy i na urlopie, używając peceta, laptopa, tabletu czy smartfona.
Na rynku jest wiele przeglądarek stron WWW, ale tak naprawdę liczy się kilka z nich. Nowym produktom nie jest więc łatwo, a o mierzeniu się z gigantami pokroju Google Chrome, Firefoksa czy nawet Internet Explorera (tak, on wciąż jest popularny) w zasadzie nie może być mowy. Niezrażeni tym twórcy dawnej, klasycznej Opery zaprojektowali przeglądarkę Vivaldi, której pierwsze stabilne wydanie stanowi pozytywne zaskoczenie. Autorzy mają bowiem w ręku kilka wyjątkowo mocnych atutów, dzięki którym mogą nieźle namieszać na rynku.
Wszystko pod kontrolą
Prosto, wygodnie i tak jak lubisz – to niemal idealne podsumowanie tego, co oferuje Vivaldi. Jej twórcy nie ukrywają, że ich celem było nawiązanie do klasycznej Opery i charakterystycznych dla niej wyjątkowych możliwości personalizacji. I choć Vivaldi bazuje na znanym z Chromium silniku Blink, autorski interfejs zbudowany w oparciu o język JavaScript, bibliotekę React oraz środowisko Node.js gwarantuje znacznie większą elastyczność. Widać to już zresztą w momencie pierwszego uruchomienia aplikacji, gdy zaczyna się dostosowywać jej wygląd do własnych potrzeb. Nie chodzi tu tylko o wybór wersji kolorystycznej czy tła strony startowej – Vivaldi już na starcie pozwala umieścić pasek kart zgodnie z wolą użytkownika – na górze, na dole bądź na którymś z boków, i to bez żadnych dodatkowych rozszerzeń.
Dalej jest jeszcze lepiej, bo ktoś w końcu zauważył, że nowoczesne strony WWW projektowane są w pionie, a nie w poziomie. Vivaldi umożliwia więc dużo lepsze zaaranżowanie pustej powierzchni poprzez wykorzystanie aktywowanych paneli bocznych z zakładkami, własnoręcznie sporządzonymi notatkami czy ulubionymi stronami internetowymi (np. Twitterem lub Facebookiem).
Zoptymalizowano również działanie kart, które bez problemu da się tu grupować prostym „przeciągnij i upuść” – przy dużej liczbie otwartych stron to prawdziwe wybawienie. Szczególnie, że w celu przeglądania zawartości stosów wystarczy wskazywać je myszką. Nic nie stoi też na przeszkodzie, by wyświetlić wszystkie zakładki naraz dzięki funkcji rozmieszczania stron. Co ciekawe, pomimo bogactwa funkcjonalności Vivaldi używa o 1/3 mniej pamięci RAM niż korzystający z tego samego silnika Chrome. A jeśli nawet podczas długiej sesji apetyt programu na zasoby systemowe wzrośnie, istnieje możliwość błyskawicznego ich uwolnienia poprzez hibernację pojedynczej karty bądź wszystkich kart otwartych w tle.
Drobne rysy na diamencie
Choć wygoda korzystania z Vivaldiego jest niezaprzeczalna, nie wszystko wygląda tak różowo, jak mogłoby się wydawać. Użytkownicy narzekają m.in. na brak możliwości synchronizacji danych między komputerami, stosunkowo wolne uruchamianie, problematyczną współpracę z Flashem czy kłopoty z zagnieżdżonymi linkami HTTPS. Na szczęście twórcy wyjątkowo szybko eliminują zgłaszane błędy, co dobrze rokuje na przyszłość.