Ewolucja otwartości
W latach 90. internet zapoczątkował rewolucję, która kompletnie zmieniła sposób życia i pracy. Na naszych oczach następuje kolejna wielka przemiana. Open data, czyli dane w otwartych formatach, stają się nie tylko spiralą nakręcającą biznes i społeczne innowacje, ale przede wszystkim diametralnie zmieniają sposób podejścia do własności informacji.
D wa lata temu na londyńskim niebie po raz pierwszy w historii pojawiło się stado gołębi pocztowych wyposażonych w miniaturowe plecaki ze specjalnymi czujnikami. Zadaniem The Pigeon Air Patrol stało się monitorowanie poziomu zanieczyszczeń powietrza, czyli po prostu miejskiego smogu. Dane zarejestrowane przez ultraczułe sensory umieszczone na grzbietach ptaków wraz z informacjami pochodzącymi z publicznych stacji meteorologicznych zasilają silniki aplikacji Plume Air Report i umożliwiają londyńczykom śledzenie w czasie rzeczywistym jakości powietrza. Oprogramowanie stworzone przez firmę Plume Labs to jedno z wielu tysięcy narzędzi na świecie, które do swego działania wykorzystują open data, czyli dane udostępnione w internecie w formatach umożliwiających ich dalsze przetwarzanie.
Awantura o format
Otwarte dane to towar pożądany przez wszystkich: sfery biznesowe, naukowców, rządy, influencerów, programistów i entuzjastów nowych technologii. I trudno się temu dziwić. Potencjał informacji w otwartych standardach jest potężny – wartość tego rynku w samej tylko UE w latach 2016–2020 szacowana jest na 325 mld euro. Choć na pierwszy rzut oka open data kojarzy się z kulturą start-upową i hakerską, najbardziej wartościowe zbiory informacji znajdują się w rękach administracji publicznej. Ewidencje ludności i przedsiębiorstw, mapy, dane geoprzestrzenne, informacje meteorologiczne, statystyki (np. GUS-u), wyniki badań naukowych – to tylko niektóre z ciekawszych zbiorów publicznych, których umiejętne wykorzystanie może zaowocować konkretnymi korzyściami finansowymi.
Dlaczego jednak urzędy miałyby się dzielić swoimi zasobami? Stanowisko ekspertów z Open Data Institute, brytyjskiej organizacji zajmującej się promowaniem otwartych standardów danych, jest jasne: opracowane treści i pozyskane za publiczne pieniądze informacje powinny być ogólnodostępne, i kropka. I nie chodzi tu o publikowanie danych na stronach internetowych instytucji, bo to – w mniejszym czy większym stopniu – już jest. Języczkiem u wagi jest bowiem odpowiedni format publikacji informacji, dzięki któremu mogą być one w sposób automatyczny odczytane i wykorzystane przez programistów do opracowania aplikacji.
O tym, jak kluczowy jest to element, możemy przekonać się za każdym razem, gdy przed wyjazdem na urlop sprawdzamy na smartfonie prognozę pogody czy śledzimy przesyłkę. Czynności te są dla nas naturalne i raczej nie myślimy o tym, że możemy je wykonywać tylko dlatego, że firmy lub urzędy udostępniły te dane w otwartych formatach. A inaczej mówiąc – udostępniły swoje API (Application Programming Interface), tak by wokół danych można zbudować narzędzia biznesowe i aplikacje, z których korzystamy na co dzień.
Kąsek dla biznesu
Taki właśnie otwarty sposób myślenia o własności danych publicznych utrzymuje się na świecie już od blisko dekady. Prym w polityce uwalniania informacji wiodą kraje, które wysoko cenią kwestię otwartości również w innych obszarach: Finlandia, Hiszpania, Norwegia, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Open data służy tam przede wszystkim do budowania innowacyjnych aplikacji webowych i mobilnych, tworzenia usług i stymulowania lokalnego biznesu. W Londynie na podstawie danych płynących z samego tylko systemu komunikacji miejskiej (np. aktualnych pozycji GPS autobusów, udostępnianych w internecie przez instytucje transportowe) działa obecnie ponad pół tysiąca aplikacji, a firmy, które opracowały te narzędzia, dały pracę pięciu tysiącom osób.
Firma Climate z San Francisco, która wprowadziła innowacyjny system ubezpieczeń dla rolników oparty na open data, warta jest dziś ok. miliarda dolarów. Straty na polach szacowane są nie przez agentów wysyłanych w teren, ale wyłącznie na podstawie danych publicznych (informacji meteorologicznych czy danych geolokacyjnych trasy, którą podążało tornado) i na tej podstawie rolnikom wypłacane są odszkodowania.
Otwarte, czyli jakie?
„Otwarte dane to informacje, do których każdy może mieć dostęp, każdy może z nich korzystać i udostępniać dalej. Tak po prostu.” – tak Open Data Institute (ODI) definiuje pojęcie open data. Danymi otwartymi mogą być materiały inne niż tekstowe, np. mapy, genomy, konektomy (mapy sieci połączeń neuronalnych), związki chemiczne, formuły matematyczne, dane dotyczące medycyny, bioróżnorodności i bionauki.
Dane na pięć (gwiazdek)
Opracowana przez Bernersa-Lee pięciostopniowa skala otwartości danych – 5-Star Open Data – którą posługuje się większość światowych instytucji uwalniających informacje, opiera się na założeniu, że kluczowym czynnikiem rzutującym na otwartość danych nie jest źródło ich pochodzenia (mogą to być informacje publiczne lub firmowe), ale format. Najbardziej cenionym sposobem publikacji informacji, przesądzającym o ich użyteczności, jest format otwartego interfejsu programistycznego aplikacji (API). Dzięki niemu dane mogą być odczytane maszynowo i stają się gotowymi cegiełkami, z których programiści budują aplikacje. Na jedną gwiazdkę w tej skali zasłużył zamknięty format PDF.
Kto za tym stoi
Tim Berners-Lee (na zdjęciu), ojciec WWW, to kluczowa postać stojąca za Open Data Institute, brytyjską organizacją zajmującą się promowaniem otwartych standardów danych. Razem z Bernersem-Lee ODI zarządzają: Nigel Shadbolt, naukowiec zajmujący się sztuczną inteligencją, oraz Martha Lane Fox, członek zarządu Twittera i współzałożycielka Lastminute.com.
Oko otwarte na problemy
Otwarte dane są nie tylko smacznym kąskiem dla biznesu, ale też mają moc rozwijania wartościowych projektów społecznych. Dzięki nim powstają cyfrowe narzędzia, które reagują na konkretne problemy i codzienne bolączki. Tak było z fińskim start-upem, twórcą popularnej w wielu krajach aplikacji BlindSquare, która pozwoliła (w dosłownym tego słowa znaczeniu) otworzyć oczy na problemy osób niewidzących żyjących w metropoliach. Narzędzie to, korzystając z systemu nadajników sygnału Bluetooth (beaconów), nawiguje niewidomych i pomaga im poruszać się po mieście.
Sukces BlindSquare wskazuje na jeszcze jeden walor open data – jest to narzędzie na wskroś demokratyczne. Jednakowy dostęp do danych zrównuje bowiem wszystkich – taką samą szansę na ciekawy projekt mają korporacje, jak i start-upy. Liczy się pomysł i bystre oko, które dostrzeże ludzkie potrzeby i rozwiązania powszechnych problemów. Stąd właśnie bierze się fenomen popularności aplikacji komunikacyjnych, które po prostu pozwalają łatwiej przetrwać w miejskiej dżungli. Na tym mechanizmie opiera się sukces Jakdojadę, jednej z najbardziej rozpoznawalnych polskich aplikacji, umożliwiającej zaplanowanie podróży transportem miejskim, czy niesłabnące zainteresowanie usługą Fasteroute, która – dzięki dostępowi do danych o działaniu sieci kolejowej w Wielkiej Brytanii – pozwala sprawdzić średni czas opóźnień konkretnego składu pociągu na przestrzeni dni, tygodni oraz miesięcy i wybrać połączenie najmniej narażone na opóźnienia (zdjęcie obok po lewej).
Jazda na hamulcu
Choć przedsięwzięcia spod znaku open data wyrastają w Europie jak grzyby po deszczu, w naszym kraju do tematu otwartych danych wciąż podchodzimy z rezerwą. Przez długi czas proces uwalniania informacji był hamowany przez brak odpowiednich regulacji, które określałyby jego zasady. Wreszcie jednak dwa lata temu pojawiła się długo oczekiwana ustawa o ponownym wykorzystywaniu informacji sektora publicznego (tzw. ustawa o re-use), która określiła zasady publikacji i wykorzystania danych (również do celów komercyjnych). Mimo korzystnych regulacji prawnych w temacie open data jesteśmy wciąż w peletonie, a o tym, jak wiele mamy do nadrobienia, świadczy choćby ilość informacji na polskim rządowym portalu otwartych danych: 899 zbiorów. Dla porównania siostrzana platforma Data.gov.uk, skupiająca informacje ze wszystkich departamentów brytyjskiego rządu i wielu instytucji publicznych, udostępnia ok. 40 tysięcy zbiorów danych.
Oddam dane w dobre ręce
Znakomitym sposobem na wzbudzenie zainteresowania danymi i zachęcanie do ich wykorzystania stały się hackathony, podczas których magistraty oddają dane w ręce programistów, grafików komputerowych i miejscowych start-upów, otrzymując w zamian mobilne i webowe aplikacje dla mieszkańców miast i powiatów.
Idea rozwiązywania społecznych problemów za pomocą nowych technologii przyświeca też akcji „Koduj dla Polski”, zainicjowanej przez Fundację ePaństwo. Społeczność skupiona wokół serwisu Kodujdlapolski.pl od lat konstruuje narzędzia cyfrowe na bazie informacji udostępnianych przez miasta, a owocem jej działań jest np. aplikacja wspierająca adopcję zwierząt w Trójmieście czy ogólnopolska platforma webowa Uprzejmie Donoszę, która ma wesprzeć mieszkańców w nierównej walce z amatorami parkowania w niedozwolonych miejscach.
Ciemne strony otwartości
Udostępnianie danych w otwartych formatach to jednak nie tylko szansa na innowacje i budowanie otwartego społeczeństwa. Open data ma też mroczną stronę. Tworzenie wybiórczych algorytmów aplikacji czy gier w celach dyskryminacyjnych, sprzedawanie danych wrażliwych, publikacja danych stanowiących własność intelektualną – to tylko niektóre z zagrożeń, jakie płyną z publikacji danych bez żadnych ograniczeń.
Właśnie dziś, blisko pół wieku od narodzin internetu, w czasie, w którym każdy chce mieć natychmiastowy dostęp do interesujących go treści, otwarte standardy danych, ich udostępnianie oraz wykorzystywanie przez rządy, firmy i sferę kultury stanowią wyzwanie, z którym prędzej niż później będziemy musieli się zmierzyć.
Zdążuś nie czeka
Miejskie aplikacje to nie tylko te zamówione i opłacone przez samorząd. Przykładem niezależnego narzędzia jest aplikacja Zdążuś, która informuje użytkowników smartfonów, kiedy powinni wyjść na przystanek, aby nie czekali zbyt długo na autobus, tramwaj czy kolejkę. Narzędzie wykorzystuje dane generowane w czasie rzeczywistym przez gdański Zarząd Transportu Miejskiego.
Tristar Eye – ulice w zasięgu wzroku
Użytkownik może dwoma kliknięciami sprawdzić, jak w danej chwili wygląda sytuacja drogowa w Trójmieście. Aplikacja daje dostęp do miejskiego systemu monitoringu Tristar, a dzięki nałożeniu obrazu z kamer na mapy Google’a, pokazujące natężenie ruchu na drodze, kierowcy zyskują kluczowe dla siebie informacje pochodzące z dwóch różnych źródeł. Narzędzie zaprojektowała trójmiejska społeczność programistów w ramach akcji „Koduj dla Polski”.
Milion drzew, czyli włącz zieleń w stolicy
Aplikacja, w której warszawiacy wskazują na mapie, gdzie ich zdaniem warto posadzić drzewa. Jeżeli we wskazanym miejscu jest to możliwe, zostają o tym powiadomieni, jeśli nie – dowiedzą się dlaczego. W stolicy przeprowadzono już pierwsze nasadzenia zgodnie z pomysłami mieszkańców.
Otwarte standardy i giganci
To, że otwarte standardy publikacji danych doskonale sprawdzą się w nowych technologiach, Google przewidział już kilkanaście lat temu, wprowadzając bezpłatną usługę Mapy. Do tej pory amerykański gigant odnotował miliony aktywnych witryn i aplikacji powstałych na bazie strumienia danych generowanych za pomocą udostępnionych interfejsów API. Wykorzystanie open data to dziś chleb powszedni sieci społecznościowych: jednym z pierwszych, który udostępnił swoje zasoby danych w celu opracowywania nowych usług, był Facebook. Otwarcie interfejsów dla zewnętrznych programistów przyniosło firmie z Kalifornii tysiące aplikacji i nowych usług.