A A A

Koniec ery Jobsa

25 sierpnia 2011, 09:12
Koniec ery Jobsa

Od zapaści do nadzwyczaj wysokich wyników finansowych. Taką drogę przeszło Apple pod rządami Steve’a Jobsa. Dziś, po wielu latach sukcesów, zrezygnował on ze swojego stanowiska.

Przyznam szczerze, że wizja napisania takiego artykułu snuła się za mną od kilku miesięcy. Nie dawała spokoju, wracała wraz z każdą kolejną premierą produktu Apple’a. Nie pomogło zaklinanie rzeczywistości i w końcu Steven Jobs złożył rezygnację ze swojego stanowiska. Zarząd spółki nie podał do wiadomości publicznej powodów tej decyzji. Domyślać się jednak możemy, że jest ona spowodowana stanem zdrowia Jobsa, który od stycznia 2011 roku przebywa na urlopie zdrowotnym, a w latach wcześniejszych przeżył raka trzustki, którą przeszczepiono mu od młodej ofiary wypadku samochodowego.

Historia człowieka, w którego od lat wpatrzone są oczy całego świata IT, mogłaby posłużyć jako materiał do nakręcenia niezłego filmu. Jego walka z przeciwnościami losu zaczęła się tuż po narodzinach, kiedy to został porzucony przez biologicznych rodziców i adoptowany przez parę z Mountain View. Pierwsze zarobione pieniądze poświęcił na wyprawę do Indii, skąd wrócił całkowicie odnowiony – jako buddysta. Można swobodnie stwierdzić, że doświadczenia pieszych wędrówek po Indiach ukształtowały umysł młodego Jobsa i stanowią swoisty klucz do jego osoby. Wraz ze wzrostem popularności firmy Apple oraz samego CEO firmy, nie wzrastał poziom wiedzy użytkowników na jego temat. Steve Jobs obrał ścieżkę tajemniczości, opanowania i ciągłego dążenia do celu. Co najmniej tak, jakby Apple miało być jego osobistą nirwaną. Pomyli się jednak ten, kto powie, że Jobs był potulny jak baranek. Wystarczy przytoczyć sytuację niezbyt udanej premiery usług internetowych MobileMe, kiedy to Jobs zarzucił zespołowi za nie odpowiedzialnemu działanie na niekorzyść firmy i bycie plamą na jej nieskazitelnym, długo wypracowywanym, wizerunku. Opowieści o tej sytuacji do dziś krążą po Internecie, a losu zespołu chyba nie muszę zdradzać.

Do historii przejdą konferencje prasowe z udziałem Jobsa. Gdy cichła muzyka i przygaszano światła – liczył się tylko on. Wychodził na scenę niczym zaklinacz umysłów i rozpoczynał swoją przemowę. Prezentował produkty swojej firmy jak arcydzieła w muzeum, do perfekcji opanowując umiejętność zaskarbiania sobie przychylności widowni. Gdyby rozrysować emocje, które towarzyszyły tym konferencjom, powstałaby sinusoida. Początkowo: zaskoczenie wynikami finansowymi, następnie: zapowiedź nowego produktu, element humorystyczny i pełna napięcia prezentacja nowego produktu. Po omówieniu wszystkich jego funkcji następowała chwila oczekiwania. To już koniec konferencji? Nie! „There is one more thing” – i podróż emocjonalnym rollercoasterem rozpoczynała się na nowo.

Wbrew temu co może się wydawać, Steve Jobs nie kończy swojej przygody z Apple. Od teraz obejmuje on stanowisko przewodniczącego rady nadzorczej firmy. I choć zmiana na stanowisku CEO spotkała się z ogromnym zainteresowaniem mediów, o tyle warto zauważyć, że patrząc od strony osób zarządzających Applem niewiele się zmieniło. Nie mamy tu do czynienia z korporacyjnym szokiem termalnym, a jedynie szepnięciem na ucho „odchodzę, doskonale wiedzieliście, że w końcu to się stanie”. Od początku 2011 roku, kiedy to Jobs poinformował o urlopie zdrowotnym, inwestorzy i świat IT miał do czynienia z pewną formą dłuższej prezentacji. Oto osoba zastępująca Jobsa – Tim Cook – prowadzi firmę przez pół roku i nic złego się nie dzieje. Kompletnie nic. Premiera iPada 2, odświeżenie większości linii produktowych w segmencie komputerowym, oszałamiające wyniki finansowe, coraz większe udziały w rynkach. Czego chcieć więcej? Steve Jobs dokonał czegoś, co od strony wizerunkowej, jest rzeczą niemożliwą do wyceny. Przeniósł punkt ciężkości zaufania publicznego ze swojej osoby na firmę. I w pewnym momencie świat dojrzał do tego, żeby zamiast powtarzania „Jobs, Jobs”, zacząć mówić „Apple”. Możemy się spodziewać, że zmiana na stanowisku CEO, to właśnie tylko przypieczętowanie przeniesienia tego punktu ciężkości na firmę. Bardzo możliwe, że Jobs nadal będzie robił to, co do tej pory, jednak w razie pogorszenia się jego stanu zdrowia, nie będzie miało to dużego wpływu na wartość firmy na giełdzie.

Dzisiejsze wydarzenie ma wymiar symboliczny. Jest wodowaniem statku, który przez lata budowany był w stoczni Cupertino. Po uderzeniu o taflę wody i delikatnych zachwianiach, Apple popłynie dalej. A Steve Jobs będzie popijał szampana w swojej kajucie.


Krzysztof Mocek / Informacja prasowa
krzysztof.mocek@firma.interia.pl
Tagi:
Ocena:
Oceń:
Komentarze (0)

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy. Komentarze wyświetlane są od najnowszych.
Najnowsze aktualności


Nie zapomnij o haśle!
21 czerwca 2022
Choć mogą się wydawać mało nowoczesne, hasła to nadal nie tylko jeden z najpopularniejszych sposobów zabezpieczania swoich kont, ale także...


Załóż konto
Co daje konto w serwisie pcformat.pl?

Po założeniu konta otrzymujesz możliwość oceniania materiałów, uczestnictwa w życiu forum oraz komentowania artykułów i aktualności przy użyciu indywidualnego identyfikatora.

Załóż konto