Hoverboardem przez świat
Moda na segwaye i hoverboardy rośnie w ostatnich latach lawinowo. Dlatego też postanowiliśmy przetestować kilka tego typu pojazdów, by raz na zawsze rozstrzygnąć czy mają one rację bytu w miejskiej dżungli?
Wbrew pozorom kupno elektrycznego jedno- czy dwuśladu wcale nie należy do najprostszych zadań. Na rynku znajduje się bowiem bardzo dużo produktów, które na pierwszy rzut oka nie różnią się zbytnio od siebie. Naturalnym odruchem jest więc sięgnięcie po urządzenie tańsze, jednak przy opisywanej technologii nie zawsze jest to dobry wybór. Inna sprawa, że równie często łatwo przepłacić za znaną markę, która nie oferuje niczego ponad to, co mniej znany, a lepiej wyceniony, odpowiednik.
Strać równowagę, odzyskaj pion
Na starcie dobrze jest jednak zrozumieć zasady, na jakich opiera się działanie jeździków i im podobnych. O ile bowiem poruszanie się elektryczną hulajnogą nie różni się zbytnio od standardowego jej odpowiednika – ot, po odepchnięciu się od podłoża w ruchu utrzymuje nas silnik – to już pierwsze chwile na hoverboardzie czy segwayu przeczą naturalnym odruchom. Jeśli staniemy na takiej desce i będziemy próbowali sami łapać równowagę, niechybnie skończy się to wywrotką. Żyroskopy wraz z procesorem sterującym urządzeniem zapewniają nam pion, stale korygując pozycję urządzenia względem tego, jak wychylone jest nasze ciało.
Sterowanie taką „zabawką” na początku przysporzy sporych trudności, jednak w swoich założeniach jest bardzo proste. Na powierzchni deski znajdują się cztery płytki naciskowe – jeśli pochylimy się do przodu i w tę stronę skierujemy nacisk, pojedziemy przed siebie, analogicznie zadziała odchylenie się w tył. Przy skręcaniu przenosimy natomiast ciężar ciała na wybraną stronę. Kiedy już opanujemy podstawy, jazda staje się naprawdę intuicyjna. Nieco inaczej ma się kwestia w przypadku segwayów, w których ruszamy i cofamy poprzez pochylanie się, jednak już skręcanie odbywa się za pomocą specjalnej rączki, na której się opieramy. Pełnoprawnego urządzenia tego typu do testów nie dostaliśmy, jednak trafiła do nas wersja mini od Xiaomi – w której owa rączka została zredukowana do sięgającego kolan kikuta. I to właśnie nimi sterujemy Ninebotem. Brzmi skomplikowanie, ale jest bardzo łatwe i przyjemne.
Wielkość ma znaczenie
Od łatwości utrzymania się na pojeździe ważniejsze są jednak wrażenia z jazdy. Ta jest natomiast zależna nie tylko od jakości zastosowanych żyroskopów, ale także wielkości kół. Zasada jest prosta – im większa średnica opon, tym większa stabilność, łatwiejsze pokonywanie krawężników, a nawet zwykłych nierówności. Komfort również wzrasta – mniejsze koła powodują, że więcej drgań, jakim poddawana jest deska, obciąża nasze stopy. Przy kilkuminutowej jeździe nie ma to znaczenia, jednak po godzinie można odczuć ogromną różnicę. Inna jednak sprawa, że im większe rozmiary, tym większa nieporęczność urządzenia. A przecież po wyczerpaniu akumulatora, trzeba sprzęt wziąć do rąk. Hoverboardy czy segawye swoje natomiast ważą – mowa o ciężarze rzędu 10, a nawet 12–13 kilogramów.
Na tę wagę składa się wiele kwestii – od trwałości i jakości tworzyw, z których urządzenie zostało wykonane, na mocy silników czy rozmiarach baterii kończąc. Budowa takiego pojazdu to seria dylematów, które trzeba rozwiązać już w momencie projektów. Od tych decyzji zależeć będzie bowiem, do kogo adresowany jest hoverboard czy segway. Dla dziecka najlepszy byłby mały, 6,5-calowy, im mniej ważący, tym lepiej. Wraz z tą kwestią wiąże się jednak ograniczona funkcjonalność – nie pojeździmy takim pojazdem komfortowo po mieście. Co innego egzemplarzami z kołami 10–11-calowymi. Wówczas część krawężników nam niestraszna, a i jazda terenowa do pewnego stopnia zdaje egzamin. Dodatkową kwestią pozostaje moc silników – odpowiednio duża pozwoli nam nie tylko na rozwinięcie przyzwoitej prędkości (do 15–20 km/h w przypadku segwayów i hoverboardów, do nawet 40 km/h jeśli chodzi o hulajnogi czy monocykle), ale także możliwość pokonywania wzniesień.
Sprzęt nieidealny
I właśnie wspomniane wyżej ograniczenia są głównymi wadami testowanych pojazdów. Choćby największe koła przegrywają bowiem w starciu z solidnym, nieobniżonym, krawężnikiem. Dodatkowo jeśli nawet są to sprzęty radzące sobie w mieście, to ich zasięg jest mocno ograniczony – na jednym ładowaniu w najlepszym razie przejedziemy ok. 20 km, w najgorszym poniżej 10 km. Mało tego, większość pojazdów elektrycznych ma niewielki udźwig – jeśli ważysz powyżej 100 kilogramów, wybór znacząco się zmniejsza. Drobnych problemów czy niedoskonałości projektowych jest więcej (choćby utrudniona jazda przy porywistym wietrze), co sprawia, że urządzeń godnych polecenia jako alternatywny środek transportu np. do pracy, jest naprawdę niewiele. Pozostałe to wciąż gadżety i zabawki. Na szczęście nie wszystkie – co staramy się udowodnić na następnych dwóch stronach.
WYPOŻYCZ HULAJNOGĘ
W największych miastach w Polsce coraz powszechniejsze są nie tylko wypożyczalnie rowerów, ale także elektrycznych hulajnóg. Za niewielką opłatą początkową oraz dodatkową za każdą rozpoczętą minutę jazdy, możemy wsiąść na jednoślad i przejechać obraną trasę. A co kiedy znajdziemy się już u celu? Wystarczy zaparkować maszynę w dowolnym miejscu i ruszyć w swoją drogę. Jeśli inny użytkownik nie zdecyduje się na wykorzystanie hulajnogi po nas, to w nocy zostanie ona zebrana przez pracowników wypożyczalni. Jest to możliwe dzięki wbudowanym nadajnikom GPS. Za pełną dowolnością zakończenia jazdy idą także minusy – hulajnogi często porzucone zostają na środku chodników czy tuż przy jezdni.
TRYB BEZPIECZEŃSTWA
Przed pozwoleniem dziecku na samodzielną jazdę hoverboardem należy koniecznie poświęcić kilka godzin na wspólną naukę sterowania pojazdem. Najniebezpieczniejszym momentem jest bowiem ten, gdy już opanujemy podstawy i wydaje się, że nawet szybka jazda nie stanowi wyzwania. Wówczas najłatwiej o wypadki i kontuzje, dlatego nawet jeśli zdecydujemy się na pozostawienie pociechy bez opieki podczas jazdy (co stanowczo odradzamy), to uprzednio należy wyposażyć je w ochraniacze i kask. Warto także sprawdzić, czy dany jeździk nie ma wbudowanego trybu bezpiecznego, ograniczającego prędkość maksymalną.
A MOŻE NA JEDNYM KOLE?
Choć wśród urządzeń testowanych na następnej stronie nie znajdzie się ani jeden, to nie sposób nie wspomnieć o istnieniu monocykli elektrycznych. Działają one na tej samej zasadzie co hoverboardy, jednak deska została w nich zniwelowana do dwóch pedałów po bokach koła, na których staje użytkownik. Różnica między jeździkami a hoverboardami jest jednak taka, że na tych drugich nie można stać w miejscu, a w dodatku pozwalają one na osiąganie zdecydowanie większych prędkości (nawet 50 km/h).
HOVERBOARDY A PRAWO POLSKIE
Uczestnicy ruchu poruszający się za pomocą jeździków, hulajnóg elektrycznych czy segwayów są przez polskie prawo traktowani w identyczny sposób co osoby jeżdżące na rolkach. Oznacza to, że mają identyczne prawa, co pieszy – mogą poruszać się jedynie po chodniku. Jazda po drodze rowerowej jest możliwa jedynie w momencie, gdy chodnika w danym miejscu nie ma. W innym wypadku grozi za to mandat w wysokości 50 złotych. Inna sprawa, że za stwarzanie zagrożenia dla innych uczestników ruchu na chodniku może grozić nawet 500 złotych kary (minimum to 20 zł). W przepisach ma jednak dojść do zmiany – drogi rowerowe mają zostać udostępnione tzw. małym pojazdom transportu osobistego, do których zaliczać będą się m.in. hoverboardy.
Podsumowanie testu
Wszystkie przetestowane sprzęty okazały się proste w opanowaniu – choć na dobrą sprawę każdy miał nieco inny model jazdy. Najbardziej zbliżone do siebie okazały się dwa hoverboardy. Kawasaki to klasa sama w sobie – świetnie spasowane plastiki i doskonała responsywność sprawiły, że to jeden z najlepszych tego typu sprzętów, na jakich przyszło nam stawać. Oczywiście ze względu na 6,5-calowe koła nie sprawdza się w terenie, jednak można było się tego spodziewać. Dodatkowo deska jest naprawdę przyjaźnie wyceniona, choć wciąż droższa od drugiej propozycji. UGO HD-1135 jest jednak kwintesencją tego, czego w hoverboardach nie chcemy. Tandetny wygląd to wprawdzie kwestia indywidualna, ale już sama jazda jest nieprzyjemna. Choć to model 8-calowy, to wrażenia z użytkowania są gorsze niż w przypadku Kawasaki. W dodatku model ten miewa problemy z równomiernym rozłożeniem mocy obu silników – lewa strona była dużo mocniejsza. Gwoździem do trumny okazał się natomiast brak jakiegokolwiek ostrzeżenia przed rozładowaniem baterii – dwukrotnie z deski po prostu spadliśmy po jej nagłym wyłączeniu. To całkowicie dyskwalifikuje urządzenie w kwestiach bezpieczeństwa. Sporym zgrzytem w przypadku Kawasaki była natomiast ładowarka – bardzo kapryśna, często odmawiająca posłuszeństwa.
Wszystkie sprzęty miały główny problem z czasem jazdy. W tej kwestii zdecydowanie najlepiej wypadł segway od Xiaomi najlepiej, a przy tym może pochwalić się naprawdę komfortową jazdą nawet przy dużej prędkości. Przy tym trzeba zaznaczyć, że idą za tym spore rozmiary pojazdu, w kompaktowości prym wiedzie natomiast Kawasaki. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak waży ponad dziewięć kilogramów, na co też trzeba zwrócić uwagę przy zakupie sprzętu dla dziecka. Koniec końców trwające ponad miesiąc testy wszystkich pojazdów elektrycznych okazały się świetną przygodą i przekonały wiele osób w redakcji PC Formatu, że tego typu sprzęty mają rację bytu. Jeśli nie na chodnikach i drogach rowerowych, to przynajmniej w obrębie domu czy miejsca pracy.
Segway Ninebot S
To bardzo nietypowy sprzęt – łączący cechy hoverboarda z segwayem. Z jednej strony jest dość kompaktowy, z drugiej jednak twórcy zachowali kierownicę znaną z pełnoprawnych modeli. Tyle tylko, że ograniczyli ją do kikuta, którym sterujemy za pomocą… kolan. Stąd też do manewrowania Ninebotem trzeba się przyzwyczaić. Kiedy już minie etap nauki, okazuje się, że projekt Xiaomi to doskonały pomysł – jeździ się bardzo wygodnie, pojazd jest stabilny, w dodatku nie sposób zaliczyć na Ninebocie upadek. To możliwe nie tylko dzięki szerokiej, komfortowej desce, ale także procesorowi, który, cytujemy producenta, „uczy się” ruchów użytkownika! Nic więc dziwnego, że segway jako jedyny sprzęt tego typu w testach nadaje się do jazdy po mieście, jak również w terenie. Wszystko za sprawą 10,5-calowych kół, które nieźle radzą sobie z krawężnikami. Mało tego, Ninebot spisał się bez zarzutu też na żwirze czy nieutwardzonej nawierzchni. Za możliwością jazdy po mieście przemawia sensowna szybkość maksymalna oraz droga hamowania, jak również światła, które umożliwiają poruszanie się po zmroku. Wspomniane zalety przekładają się na cenę – za Ninebota zapłacimy niemal 2000 zł. Trzeba też pamiętać, że jak każdy sprzęt tego typu polega na energii elektrycznej, a po jej wyczerpaniu zmuszeni jesteśmy urządzenie nieść, a waży niemało. Na szczęście segway ma bardzo dobry system ostrzegania o rozładowaniu akumulatora, a także aplikację, która podaje liczbę pozostałych do przejechania kilometrów na jednym ładowaniu. Ponadto osoby ważące powyżej 85 kilogramów nie powinny stawać na Ninebocie. Przynajmniej teoretycznie, bo sprawdziliśmy to w praktyce i segway radzi sobie także z cięższymi kierowcami.
- jakość wykonania
- niezła bateria
- wygodna jazda w terenie
- świetna aplikacja
- tryb dla początkujących
- cena
- rozmiary
- stosunkowo niewielki udźwig
Kawasaki KX-PRO 6,5D
Na pierwszy rzut oka nie wygląda na tak dobry sprzęt, jakim okazał się w rzeczywistości. Głównie ze względu na błyszczące plastiki, z których został wykonany – przy bliższych oględzinach wychodzi jednak ich jakość. Nic tutaj nie trzeszczy, nie wygina, ani nie łamie. Co więcej, nawet bliskie spotkanie ze ścianą KX-PRO 6,5D przetrwało właściwie bez szwanku, skończyło się jedynie na „zadrapaniach”. To tym bardziej zaskakujące, że mówimy o hoverboardzie za 900 złotych. W tej cenie rzadko można liczyć na wysoką jakość wykonania, a niemal nigdy nie idzie ona w parze z wygodą jazdy. Kawsaki jest tutaj chlubnym wyjątkiem, bo na lepszej pod względem balansu i sterowności desce nie stałem nigdy, a zdarzyło mi się testować także o wiele droższe egzemplarze. Dość napisać, że KX-PRO 6,5D okazało się absurdalnie wręcz zwrotne, w dodatku nieźle radziło sobie z utrzymywaniem stabilności nawet przy maksymalnej dozwolonej prędkości. Szkoda tylko, że niewielkie, 6,5-calowe koła dyskwalifikują ten hoverboard w roli sprzętu do poruszania się po mieście. Przeszkodą nie do pokonania dla modelu Kawasaki okazuje się bowiem nawet niewielki krawężnik. Wśród minusów należy natomiast wymienić bodaj największy problem – ładowarkę. Kapryśną, okropnie się przegrzewającą i ładującą jeździk do pełna w około trzy godziny. W zamian możemy pojeździć do 90 minut. Nie brzmi zbyt zachęcająco, ale jest to standard wśród tego typu sprzętów. Poza tym jedno ładowanie wystarcza na 10–15 kilometrów jazdy, choć zależne jest od ciężaru użytkownika. Teoretyczny maksymalny udźwig wynosi bowiem 100 kilogramów. Przekraczanie dozwolonej wagi wpływa na wytrzymałość hoverboardu i może znacznie skrócić jego żywotność.
- wykonanie
- doskonała zwrotność
- świetna stabilność
- bezpieczna jazda
- kapryśna ładowarka
- niewielkie rozmiary kół
- akumulator mógłby być wydajniejszy