Kupujemy laptop
Laptopy już wiele lat temu wygrały z desktopami walkę o portfele, a ich sprzedaż w 2018 była o ponad 60 proc. wyższa niż tradycyjnych skrzynek. Nie powinno więc dziwić, że wybór jest przeogromny. Na co zwracać uwagę przy kupnie, by nie żałować?
Od strony czysto teoretycznej notebook to taki sam komputer jak desktop, tyle że z dołożonym monitorem i akumulatorem. Do tego wszystkie części składowe poza zasilaczem zamknięte są w znacznie mniejszej obudowie. Nie da się jednak zawiesić praw fizyki. Dlatego też niemożliwe jest skonstruowanie maszyny uniwersalnej, takiej, która z jednej strony będzie się charakteryzowała bardzo wysoką wydajnością, a z drugiej niewielką wagą i kompaktowymi rozmiarami. Trzeba też pamiętać, że notebooki znacznie trudniej rozbudować, a do tego zazwyczaj da się wymienić jedynie pamięć RAM oraz dysk. Dlatego bardzo istotne jest określenie swoich wymagań przed wybraniem się na zakupy. Bo co innego ma znaczenie dla gracza, a co innego dla osoby zajmującej się obróbką wideo. Inne wymagania będzie miał student, a jeszcze inne fotograf.
Procesor
Zacznijmy od serca, czyli procesora. Kupując nowego laptopa warto brać pod uwagę wyłącznie modele bazujące na dwóch ostatnich generacjach układów Intela (czyli o oznaczeniach zaczynających się od cyfry 8 lub 9) oraz Ryzeny firmy AMD. Wcześniejsze chipy (zwłaszcza te przeznaczone do najlżejszych maszyn) mają niższą wydajność i charakteryzują się również wyższym poborem mocy. Innymi słowy taka maszyna będzie nie tylko wolniejsza, ale i głośniejsza lub większa – a zazwyczaj wszystko to naraz.
Jeśli chodzi o konkretne modele, najbezpieczniejszym wyborem są procesory Core i5 lub i7 należące do ósmej generacji. Nawet w wersjach energooszczędnych (czyli z literą U w nazwie, np. i5–8250U lub i7–8550U) mają zazwyczaj cztery rdzenie oraz wysokie taktowanie turbo. Ich wydajność wystarczy nie tylko do prac biurowych, ale nawet grania, choć w tym drugim wypadku bardzo duże znaczenie ma także karta graficzna. Jeśli potrzebna jest wyższa wydajność, trzeba sięgnąć po układy z literką H w nazwie. Procesory te mają co najmniej cztery rdzenie, nawet te należące do siódmej generacji, a dzięki wyższemu taktowaniu i limitom zasilania zapewniają zauważalnie wyższą wydajność przy dłużej trwających obliczeniach. Topowe modele (np. Core i7–8750H czy Core i9–8950H) mają obecnie sześć fizycznych rdzeni i wydajność niewiele niższą od najmocniejszych procesorów desktopowych. Te zresztą również są montowane w niektórych notebookach (i to zarówno intelowski Core i7–8700K, jak i Ryzen 7 2700 od AMD) – ma to sens wedy, gdy notebook ma służyć do najtrudniejszych zadań.
Karta graficzna
W notebookach biurowo-internetowych GPU nie ma większego znaczenia, bo z łatwymi zadaniami czy odtwarzaniem wideo poradzi sobie bez problemu układ zintegrowany z procesorem, czyli Intel HD/UHD 620 – nawet jeśli potrzebujemy rozdzielczości 4 K. Jeśli jednak laptop ma służyć do grania, dodatkowa karta graficzna jest co najmniej równie istotna jak procesor. Rozsądne minimum to GeForce MX150, choć im będzie ona wydajniejsza, tym lepiej. Warto zwrócić uwagę nie tylko na GeForce’y, ale także Radeony RX 560 i 580. Niezależnie od tego, czy są to wersje zwykłe, czy z literą X na końcu, ich wydajność wystarcza do komfortowego grania w rozdzielczości Full HD. Sensownych układów jest rzecz jasna więcej, a ich wydajność znajdziesz w tabeli obok – warto wybrać najmocniejsze GPU mieszczące się w zadanym budżecie, nawet kosztem innych komponentów. Karta graficzna ma często znaczenie także w komputerach, które będą wykorzystywane do edycji wideo, tworzenia grafiki 3D lub w programach inżynierskich. Zależy to jednak od konkretnych programów – a mocne CPU przyda się zawsze.
Pamięć RAM
Minimum w laptopie, który będzie wykorzystywany do przeglądania internetu lub lekkich prac biurowych, to 4 GB. Zdarzają się wprawdzie modele z 2 GB, ale to recepta na nerwicę. Poza najtańszymi konfiguracjami rozsądniej nie schodzić poniżej 8 GB, zwłaszcza jeśli w konfiguracji nie ma dysku SSD. W wydajnych maszynach bardzo często montuje się 16 GB – to wystarcza i do jednoczesnej pracy z kilkoma wymagającymi aplikacjami, i do grania w najbardziej wymagające gry. Większa ilość RAM-u ma sens tylko w zastosowaniach profesjonalnych.
Dyski
Prawdziwe SSD-ki zapewniają tak duży komfort, że w zasadzie są wyposażeniem obowiązkowym. Zwłaszcza że obecnie ceny modeli 120 GB (tyle wystarczy na system operacyjny i aplikacje) zaczynają się od 100 złotych. HDD nadal mają sens, ale już wyłącznie jako magazyn, chyba że dany notebook ma pamięć Optane. W codziennym użytkowaniu tradycyjny mechaniczny HDD w połączeniu z Optane’em zachowuje się bowiem jak dobry SSD. Jeśli tylko możesz, wystrzegaj się natomiast dysków eMMC, stosowanych w tanich notebookach. Ich wydajność jest zauważalnie niższa niż dowolnych SSD-ków korzystających z interfejsu SATA czy NVMe. Ten ostatni standard zapewnia zazwyczaj najwyższą wydajność, ale na co dzień niewiele osób będzie w stanie zauważyć różnicę.
A skoro już przy dyskach jesteśmy, warto wspomnieć o wykorzystywanych złączach. eMMC są lutowane na stałe – to jeszcze jeden powód, by się ich wystrzegać. HDD oraz większość SSD z interfejsem SATA mają rozmiar 2,5” i są montowane w specjalnych zatokach. Często towarzyszy im złącze M.2, będące standardem w ultrabookach oraz hybrydach (w niektórych notebookach do dyspozycji jest więcej niż jedno). Często mogą one pracować zarówno w standardzie NVMe, jak i SATA. Przy samodzielnej rozbudowie warto też sprawdzić rozmiar złącza M.2. Wydajne SSD-ki NVMe najczęściej korzystają ze standardu 2280, ale w niektórych notebookach maksimum to 2242 (dwie pierwsze cyfry to szerokość, pozostałe to długość dysku w mm).
Wyświetlacz
Minimum to Full HD i odświeżanie 60 Hz. Większe rozdzielczości zmniejszają czas pracy na akumulatorze, ale w maszynach do pracy mają sens, bo obraz będzie ostrzejszy. W grach dużo większe znaczenie mają wyższe częstotliwości odświeżania (np. 120 czy 144 Hz) i obecność technologii G-Sync lub FreeSync. Jeśli zamierzasz edytować wideo czy zdjęcia, niezbędna będzie z kolei matryca o jak najlepszym odwzorowaniu kolorów i dużej przestrzeni barw. To niestety sporo kosztuje, a że ekran o przekątnej 24 czy 34 cali i tak będzie wygodniejszy, na dłuższą metę lepsze okaże się kupno odpowiedniego monitora.
Jeśli z notebooka będziesz korzystał przede wszystkim poza biurem lub domem, warto wybrać model z matrycą matową oraz dużą jasnością maksymalną. Kwestią mocno osobistą jest wybór pomiędzy ekranem zwykłym a dotykowym. Ten drugi to standard w modelach hybrydowych, mogących zmienić się w tablet. Coraz częściej stanowią one opcję także w tradycyjnych konstrukcjach. Nie zawsze to jednak dobry wybór, bo choć ułatwia np. przeglądanie internetu, występuje w parze z błyszczącą powłoką, a to niejednokrotnie bardzo duży minus.
To tyle, jeśli chodzi o porady ogólne. Na następnej rozkładówce przyjrzymy się dokładniej temu, na co zwracać uwagę, wybierając notebooka do grania, a na co, gdy ma to być uniwersalny sprzęt domowy – lub też maszyna do skomplikowanych obliczeń.
Notebooki uniwersalne
Jak coś jest do wszystkiego, to… należy się dobrze zastanowić, jak wiele zastosowań ma w praktyce to „wszystko” obejmować. Bo jeśli również najbardziej wymagające gry, to niezbędna jest maszyna przeznaczona dla graczy. Tylko takie mają bowiem wystarczająco wydajną kartę graficzną. W modelach uniwersalnych montuje się co najwyżej karty pokroju GeForce MX150. Wystarczy ona do uruchomienia prostszych tytułów i jest w zasadzie obowiązkowa, jeśli sprzęt nie ma się dławić na samo wspomnienie o graniu. Tak wyposażone maszyny powinny mieć już także przynajmniej 8 GB pamięci RAM. Niezależnie od definicji „uniwersalności” najlepiej przyjąć, że minimum to 4 GB – i to upewniwszy się, że w przyszłości nie będzie problemu z rozszerzeniem RAM-u do co najmniej 8 GB. W sklepach można wprawdzie spotkać laptopy z zaledwie 2 GB, ale to za mało nawet do przeglądania internetu. Jeśli chodzi o procesory, należy się wystrzegać wszystkiego, co pochodzi od AMD, a nie ma w nazwie „Ryzen”. Lepiej także unikać układów Celeron Intela, a jeśli budżet na to pozwala – także Pentium. Kiedyś nazywano tak wprawdzie najwydajniejsze modele, od wielu lat to już jednak nieprawda, gdyż są słabsze niż dowolny CPU z serii Core. Nawet najtańsze i3 mają już technologię Turbo, która pozwala przez pewien czas pracować z częstotliwościami wyższymi niż nominalne, co bardzo pozytywnie wpływa na responsywność systemu. Przy zakupie warto również zwrócić uwagę na typ zamontowanego dysku. Często będzie to tradycyjny HDD 2,5”. Wbrew pozorom nie jest to zbyt duża wada, bo taki model można zazwyczaj łatwo zamienić na SSD ze złączem SATA. Przy obecnych cenach (120 GB za 100 zł) najlepiej taką wymianę przeprowadzić jak najszybciej albo po prostu kupić model z już zamontowanym SSD. Ważne: w najtańszych modelach zamiast prawdziwego SSD-ka może się znaleźć eMMC. Najlepiej wystrzegać się ich, bo po pierwsze mają dużo niższą wydajność niż prawdziwe SSD-ki SATA, a po drugie – nie da się ich wymienić.
Notebooki hybrydowe i ultrabooki
To przedział równie pojemny co maszyny dla graczy. Najtańsze notebooki o wyglądzie ultrabooków kosztują około tysiąca złotych, najdroższe – ponad 10 000 zł, a w wersjach biznesowych nawet więcej. Cechą wspólną są cienkie obudowy, często metalowe, różnić je może jednak wszystko inne. W najtańszych stosowane są komponenty o niewielkiej wydajności. Niezależnie od wyglądu lepiej trzymać się z daleka od wszystkiego, co ma mniej niż 4 GB pamięci RAM, dysk eMMC (wolny, brak możliwości wymiany), a także procesor Celeron (bardzo wolny) lub Pentium (wolny). Do tego ultrabooki i hybrydy trudniej rozbudować niż tradycyjne konstrukcje. Kupując taki model, warto upewnić się, że będzie można wymienić dysk SSD czy dołożyć RAM-u. W przeciwnym razie trzeba od razu zdecydować się na konfigurację z min. 8 GB pamięci RAM oraz wystarczająco pojemnym (zależnym od osobistych preferencji) SSD. Oznacza to, że wielu osobom w zupełności wystarczy 120 GB, bo dane i tak przechowują w chmurze, a multimedia odtwarzają strumieniowo. Z drugiej strony jeśli trzeba, można kupić model z dyskiem 1 TB czy nawet większym. W ultrabookach i hybrydach ważnym parametrem jest również czas pracy na akumulatorze. W nowych konstrukcjach liczyć można na ponad 10 godzin lekkich prac biurowych. Oczywiście przy pełnym obciążeniu ten czas ulegnie skróceniu. Przy zakupie ma się jednak wpływ na rodzaj matrycy. I jeśli czas pracy jest bardzo ważny, lepiej wybrać model Full HD, która pobiera mniej energii niż 4 K (różnica przy niewielkim obciążeniu procesora może sięgać nawet paru godzin!). Ostatnia sprawa to ładowarka i porty. Coraz popularniejszym standardem jest USB-C służące do ładowania (to bezsprzeczna zaleta) i podłączania urządzeń zewnętrznych. Zwykłe USB 3.0 też nie zawadzi, ułatwia np. podłączenie pendrive’a. Dobrze byłoby, gdyby przynajmniej jedno złącze USB-C było zgodne ze standardem Thunderbolt 3 – to pozwoli np. na podłączenie zewnętrznej karty graficznej.
Notebooki do grania
W maszynie do grania najważniejsza jest wydajność procesora oraz karty graficznej i minimum 8 GB RAM-u. Reszta ma drugorzędne znaczenie, bo w małym stopniu wpływa na liczbę klatek na sekundę. Wybór matrycy 4K to wręcz działanie na własną szkodę, bo więcej pikseli bardziej obciąża kartę graficzną, a na małym ekranie różnica w jakości i tak nie będzie zbyt widoczna, bo skoro Full HD daje dobre efekty na monitorach o przekątnej 24 cali, tym bardziej wystarczy, gdy tych cali będzie zaledwie 15. Dużo bardziej istotna jest maksymalna częstotliwość odświeżania matrycy i zgodność z technologiami G-Sync czy FreeSync, które zwiększają płynność i zapobiegają powstawaniu artefaktów obrazu. Jeśli takowej brak, nie ma co liczyć, że zewnętrzny monitor coś zmieni. Uwagę trzeba zwrócić także na system chłodzenia. Wydajne CPU i GPU generują bowiem bardzo dużo ciepła (topowe układy mają w sumie moc ponad 300 W!), które trzeba następnie odprowadzić poza obudowę. Dla porównania Core i7–8550U stosowany w wydajnych ultrabookach pobiera maksymalnie zaledwie 25 W – i to wyłącznie w czasie krótkich zrywów, bo po kilkunastu sekundach włącza się ograniczenie np. do 15 czy nawet 10 W. Dlatego też notebooki dla graczy są większe i masywniejsze od modeli biznesowych czy uniwersalnych. Ciężko to jednak uznać za wadę, skoro przekłada się zarówno na wyższą wydajność, jak i stosunkowo cichą pracę (to ważne, jeśli nie lubisz grać ze słuchawkami na uszach). Niskie temperatury wpływają także pozytywnie na niezawodność. Ostatnia aspekt, na który warto zwrócić uwagę, to jakość klawiatury (touchpad nie ma znaczenia, bez myszy i tak w praktyce nie da się grać), czyli możliwość jednoczesnego wciśnięcia kilku klawiszy. W modelach biznesowych maksimum to zazwyczaj trzy, podczas gdy w sprzęcie do grania rozsądne minimum to sześć. Wiele modeli nie ma górnego limitu.
Notebooki do ciężkiej pracy
Choć może się to wydawać dziwne, jeśli potrzebny jest sprzęt o dużej wydajności, bardzo dobrym wyjściem są notebooki dla graczy. Mają bowiem zarówno mocny procesor, jak i wydajną kartę graficzną, a do tego także rozbudowany układ chłodzący. Wielogodzinne renderowanie wideo nie jest dla nich większym wyzwaniem niż zmagania w Battlefieldzie 1. Rozbudowany układ chłodzący przekłada się również na wysoką kulturę pracy: bo skoro daje sobie radę z odprowadzeniem ciepła z pracujących na pełnych obrotach CPU i GPU, to tym bardziej podoła wtedy, obciążony będzie tylko jeden z tych układów (mało które zadanie jest równie wymagające co gry). Do niedawna dużym problemem był wygląd. Wszechobecne diody i krzykliwe kolory potrafią zniechęcić nawet graczy, a co dopiero profesjonalistów. Są już jednak maszyny nominalnie gamingowe, wyglądające jednak jak zwykły sprzęt biurowy (oczywiście nie licząc rozmiarów), czego najlepszym przykładami są Lenovo Y530 i 730. Inny problem, który powoli odchodzi w niepamięć, to gorsze warunki gwarancyjne. W sprzęcie dla profesjonalistów standardem jest naprawa (lub wymiana) nawet na drugi dzień roboczy. Maszyny dla graczy takiej ochrony nie mają, choć nie jest z tym już tak źle, bo np. Acer czy wspomniane Lenovo gwarantują naprawę w ciągu pięciu dni albo zwrot gotówki – tyle że na razie dotyczy to tylko niektórych modeli. Warto jednak pamiętać, że sprzęt „cywilny” jest zazwyczaj delikatniejszy od przeznaczonego dla profesjonalistów, w razie problemów trudniej jest też z dostępem do części zamiennych, podczas gdy do biznesowych modeli Lenovo, HP czy Della można bez problemu dostać praktycznie wszystko, od najmniejszej śrubki po płytę główną. Stacje robocze łatwiej też zazwyczaj zmienić w sprzęt stacjonarny za pomocą stacji dokującej. W dobie coraz powszechniejszego USB-C przestaje to mieć jednak znaczenie, zwłaszcza że takie maszyny rzadko kiedy muszą być przenoszone z miejsca na miejsce. Podobnie rzecz ma się z wysokiej jakości wyświetlaczami, bo i tak wygodniej pracuje się na dużym monitorze, a ten równie łatwo podłączyć do maszyny z założenia biznesowej, jak i typowo domowej.