Mózg operacji
Miesiąc temu nazwaliśmy Elona Muska człowiekiem roku 2017. Nie trzeba było długo czekać na kolejne doniesienia o technologicznych przedsięwzięciach ekscentrycznego miliardera, dlatego postanowiliśmy przyjrzeć się mu nieco uważniej.
Człowiek, który według „Forbesa” zajmuje dziś 21. miejsce na liście najbogatszych Amerykanów, pochodzi z RPA, ma też obywatelstwo Kanady, dokąd wyjechał jako osiemnastolatek. W USA rozpoczął doktorat na Uniwersytecie Stanforda, ale już po dwóch dniach zrezygnował, by zająć się biznesem. Jednym z jego pierwszych sukcesów było rozwinięcie PayPala. Fortuna pozyskana z odsprzedania usługi finansowej eBayowi w 2002 roku ułatwiła realizację projektów takich jak SpaceX – Musk od lat lobbuje w Kongresie. Był też doradcą Donalda Trumpa, ale zrezygnował, gdy prezydent USA wycofał kraj z dotyczącego ochrony klimatu porozumienia paryskiego.
Przedsiębiorca był krytykowany za korzystanie z wartych miliardy dolarów subsydiów rządowych, ale bronił się, że „tradycyjne” firmy takie jak General Motors i Ford zyskują na nich wielokrotnie więcej, jednocześnie szkodząc środowisku, a np. SpaceX jest w całości finansowana prywatnie. Przeciwnicy zarzucają 46-latkowi angażowanie się w zbyt wiele projektów i nadmierny optymizm w prognozach (czego dowodzić mają np. kolejne opóźnienia dostaw Tesli 3), ale z drugiej strony wystarczy spojrzeć choćby na sukcesy „kosmicznej” firmy, by dostrzec w nim więcej niż szalonego wizjonera. Postać Muska budzi emocje także z uwagi na częstą obecność w mediach i bezkompromisowo wyrażane poglądy. Tymi ostatnimi dzieli się m.in. na Twitterze (@ twitter.com/elonmusk).
Podbój kosmosu
U zarania kariery poza PayPalem Musk skierował uwagę ku gwiazdom – i gdy odkrył, ile kosztują komponenty rakiet kosmicznych, uparł się, że sam rozpocznie ich produkcję. Obniżenie kosztu lotów w kosmos, w szczególności potencjalnego transportu ludzi na Marsa, stało się ambicją Muska, który rozpoczął prace nad tańszymi w produkcji rakietami wielokrotnego użytku. Falcon 1 jako pierwsza prywatna rakieta trafił na orbitę już w 2008 roku, ale był tylko wstępem do budowy usprawnianego od 2010 Falcona 9. Ten może wynieść na orbitę do 5500 kg ładunku i powrócić w celu ponownego użycia – co pierwszy raz powiodło się 31 marca 2017 roku, kiedy używana rakieta wyniosła satelitę SES-10.
Tuż przed Bożym Narodzeniem ubiegłego roku udało się wysłać nie tylko nienową rakietę nośną, ale także kapsułę Dragon „z odzysku” – zestaw pofrunął z zaopatrzeniem dla Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i bez załogi. W sierpniu ma odbyć się pierwszy test z udziałem dwóch astronautów NASA, a pod koniec roku SpaceX chce wysłać w lot dookoła Księżyca parę pierwszych w historii kosmicznych turystów. Podróżowaliby w nowej kapsule Dragon 2 wyniesionej przez Falcon Heavy – potężniejszą wersję rakiety, która póki co nie została jeszcze wystrzelona. Testy „suchego” startu już trwają, ale na rozwoju projektu cieniem może położyć się styczniowa misja Zuma. Tajemniczy lot na zlecenie niewskazanej oficjalnie amerykańskiej agencji rządowej miał zakończyć się nieudanym oddzieleniem ładunku (jak informował m.in. „The Wall Street Journal”), choć SpaceX twierdzi, że rakieta „spełniła rolę”. Może więc chodziło np. o umieszczenie na orbicie satelity szpiegowskiego?
SpaceX ma być w stanie sięgnąć Marsa do 2024 roku, robiąc krok w kierunku kolonizacji dalekiego globu. Spytany w programie Stephena Colberta o to, jak dostosować Czerwoną Planetę do życia, Musk odparł, że zacząć należy od ocieplenia, a najszybciej byłoby... zdetonować bomby nuklearne nad biegunami. Inny planowany na kolejne sześć lat projekt ma bardziej pokojową naturę – SpaceX chce umieścić na orbicie 4425 satelitów, by zapewnić całej Ziemi dostęp do szybkiego internetu.
Auta i baterie
Najwartościowszym finansowo przedsiębiorstwem Muska jest produkująca pojazdy elektryczne Tesla, wyceniana na ok. 56 miliardów dolarów. Jej debiutem był Roadster, pierwsze auto napędzane bateriami litowo-jonowymi, którego „zasięg” na jednym ładowaniu wynosi 320 km. Sedan Model S (2012) był produkowany na większą skalę – do grudnia 2017 sprzedano ok. 200 tys. sztuk – ale to Tesla 3 ma podbić rynek. Kosztujący od 35 tys. dolarów samochód z 15-calowym ekranem na desce rozdzielczej zamówiło przeszło pół miliona klientów, ale kierowcy muszą wykazać się cierpliwością – m.in. przez problemy z bateriami masowa produkcja wciąż nie ruszyła i do końca roku nowym autem jeździło mniej niż 2000 osób. Firma chce osiągnąć wydajność produkcji na poziomie 5000 modeli miesięcznie dopiero pod koniec drugiego kwartału.
Nowe modele zostały zapowiedziane w listopadzie 2017 roku. Tesla Semi, której produkcja ruszy w 2019 roku, to półciężarówka o zasięgu 800 km, ale więcej emocji (i krytycznych porównań z konkurencją) wzbudził sportowy Roadster 2020. Maszyna w podstawowej wersji kosztująca 200 tys. dolarów ma być w stanie rozpędzać się do 100 km/h w ciągu 1,9 s. Auta Tesli są jednak nie tylko elektrycznie zasilane – dzięki kamerom i systemowi radarów mają być w stanie samoczynnie dojechać do celu, unikając kolizji i dostosowując szybkość. Niestety do pełnej autonomii wiele brakuje: auta wciąż „przegapiają” ograniczenia prędkości czy skręcają, gdy nadjeżdżają inne samochody. Ech, a Musk mówił, że już w 2019 kierowcy będą mogli drzemać podczas jazdy.
Tesla przejęła też wytwórnię SolarCity i buduje tzw. „gigafactories”, czyli fabryki, w których będą powstawać baterie i panele słoneczne. Pierwsza, otwarta w Nevadzie, działa póki co tylko częściowo, ale docelowo ma być „największym budynkiem na świecie”. Zasilać ją będzie 70-megawatowa „farma solarna” złożona z paneli zamontowanych na dachach i dookoła kompleksu. O „prądotwórczym” biznesie Muska zrobiło się głośno, gdy zaproponował (na Twitterze), że w sto dni postawi system awaryjnego zasilania dla południa Australii, a jeśli nie zdąży, Tesla sama za to zapłaci. Słowa dotrzymał, „bateria” litowo-jonowa o mocy 100 megawatów działa i generuje zyski, a firma już otrzymała zamówienie na kolejną, choć mniejszą.
Tunele i koleje
Wynalazcy marzy się też zrewolucjonizowanie transportu publicznego – np. poprzez otwieranie odcinków Hyperloopa. Pomysł na środek lokomocji w postaci wagonu przemieszczającego się w próżniowej tubie narodził się już na początku XX wieku, ale dopiero to Musk w 2013 roku zabrał się do niego na poważnie. Dostęp do projektu jest otwarty, więc powstało wiele firm pracujących nad wdrożeniem swoich koncepcji, np. Virgin Hyperloop One – przedsiębiorstwo w maju 2017 zaprezentowało półkilometrowy tunel testowy, w którym kapsuła porusza się w próżni, „lewitując” dzięki magnesom. SpaceX z kolei co roku zbiera pomysły na bezpieczne kapsuły, które mogłyby poruszać się w takim tunelu – w 2017 roku w konkursie znalazł się m.in. projekt Hyper Poland. O perspektywach rozwoju „kolei próżniowej” mówił nawet Mateusz Morawiecki w swoim exposé.
Frustracja Muska staniem w ulicznych korkach zrodziła pomysł na The Boring Company. Firma ma dziesięciokrotnie obniżyć koszt kopania tuneli pod miastami – układające się w wielopiętrową siatkę trasy byłyby dużo węższe i znajdowałyby się w nich samoczynnie sterowane „sanki”, na które auta zjeżdżałyby z ulicy, by pomknąć do celu z prędkością ok. 200 km/h. W tunelach wędrować mają też wagony mieszczące do 16 osób. Pierwsze dwa odcinki miałyby powstać pod Los Angeles, gdzie wydłużenie nitki metra o milę kosztuje miliard dolarów. Zgody władz jeszcze nie ma.
Mózgi i komputery
Bohater naszego artykułu często alarmuje, że ludzkość powinna uważać z rozwijaniem sztucznej inteligencji – i scenariusze, które kreśli, pasują do katastroficznych filmów science-fiction. Musk twierdzi, że SI wyposażona w mechanizmy samodoskonalenia, mające stale zwiększać jej użyteczność, może w pewnym momencie uznać, że to człowiek stoi na przeszkodzie realizowaniu jej zadań. W razie jej nieograniczonego rozplenienia może to przynieść zagładę gatunku jej stwórcy.
Mimo to Musk inwestował m.in. w DeepMind Google’a, a także sam zaangażował się w rozwój inteligentnych algorytmów jako jeden z szefów firmy badawczej OpenAI. Ma ona znaleźć się w czołówce organizacji pracujących nad SI, by pomóc w stworzeniu mechanizmów, które nie wymkną się spod kontroli. Póki co OpenAI ma na koncie m.in. opracowanie botów, które potrafią, ucząc się od zera i rywalizując same ze sobą, opanować zasady gier. Radzą sobie i z prostą bijatyką, w której musiały uczyć się chodzić i spychać wroga z ringu, i z e-sportową Dotą 2, gdzie markują ataki i ogrywają jeden na jeden profesjonalnych ludzkich zawodników. Świętym graalem jest tzw. silna sztuczna inteligencja, zdolna reagować na nieznane warunki. Jej zalążki już widać: po treningu na wirtualnym ringu figurki wiedzą np., jak zachować równowagę, gdy nagle trafią do środowiska, w którym istnieje nowe zjawisko w postaci wiatru.
Miliarder stawia też na rozwój mózgów nie-elektronowych. W 2016 w Kaliforni powstała firma Neuralink, której celem jest stworzenie interfejsu niemal bez opóźnień łączącego człowieka z komputerem. W pierwszej fazie badań – trudnych, bo układ nerwowy wciąż stanowi tajemnicę – stworzone implanty mogłyby ułatwić walkę m.in. z chorobą Parkinsona, bo stymulacja impulsami elektrycznymi pozwala zmniejszyć intensywność objawów. Z czasem mogłoby to ułatwić np. obsługę protez, a w końcu pozwoliłoby na tworzenie urządzeń poprawiających np. czas ludzkiej reakcji. Czy w ten sposób powstanie superczłowiek? Cóż, jeden już chyba istnieje.