Pierwszy protos III RP
Kto opowie o e-sporcie z odpowiedniejszej perspektywy niż jeden z najbardziej utytułowanych przedstawicieli polskiej sceny StarCrafta 2? O swoim zawodzie opowiada nam bez dwóch zdań najlepszy w kraju zawodnik grający protosami.
Grzegorz „MaNa” Komincz
– rocznik 1993. Pochodzi z Połczyna-Zdroju, obecnie mieszka w Szczecinie. W barwach holenderskiej organizacji Team Liquid gra od dwóch lat, wcześniej reprezentował niemieckie Mousesports. Zdobył m.in. złoty medal na Electronic Sports World Cup 2012, a we wrześniu ubiegłego roku wywalczył drugie miejsce podczas finałów World Championship Series w Krakowie. Zasłynął też rozegraniem najdłuższej gry w historii profesjonalnego SC2 – jego przegrana batalia z zergami Sébastiena „FireCake” Lebbego trwała ponad trzy godziny.
PC Format: Jesteś e-sportowcem „pełnoetatowym”. Jak wygląda dzień twojej pracy?
Grzegorz „MaNa” Komincz: Zaczyna się w okolicy południa lub w godzinach popołudniowych śniadaniem i lekkimi ćwiczeniami mięśni, ponieważ większość czasu spędza się w pozycji siedzącej. Treningi zwykle polegają na graniu laddera [meczów rankingowych – red.] lub gier z wcześniej umówionymi graczami. Czas treningów jest elastyczny, ale zwykle są to godziny popołudniowe z przerwami na obiad lub odpoczynek i wieczorne. Jestem zobligowany streamować minimum 40 godzin miesięcznie dla Team Liquid, więc wieczorem zwykle włączam stream na kilka godzin, chyba że przygotowuję się bezpośrednio do jakiegoś turnieju. Trenuję siedem dni w tygodniu, bardzo rzadko robię sobie przerwę, jednak nie każdy dzień treningu spędzam w taki sam sposób.
PCF: W jaki jeszcze sposób Team Liquid wpływa na twoje przygotowania?
GK: Dywizja StarCrafta w Team Liquid ma największy staż, więc mamy pełne zaufanie ze strony menedżerów. Sami jesteśmy odpowiedzialni za treningi i kontakty między graczami, ale to nie znaczy, że Liquid odmawia pomocy, gdy jej potrzebujemy. Bardzo często rozmawiamy na Skypie drużynowym, gdy ktoś z nas ma problem w danym matchupie [gdy gra przeciwko określonej rasie
– red.], a nawet w życiu. W Team Liquid czuję się jak w rodzinie, która dzieli tę samą pasję. Moja drużyna od niedawna oferuje bootcampy przed turniejami [wielodniowe wspólne treningi w przygotowanym do tego domu – red.]. Jeden już odbył się w tamtym roku, ale nie mogłem w nim uczestniczyć ze względów prywatnych – teraz snujemy plany na kolejny bootcamp w tym roku, by poprawić nasze umiejętności. Jestem wdzięczny, ze Liquid zajmuje się nami w taki sposób.
PCF: Czego nauczyły cię dwa miesiące treningu w Seulu w 2012 roku?
GK: Poprawiła się tylko moja gra. Reżim był taki sam jak w domu, więc niczego nowego w treningu nie było. Jedynie nastawienie psychiczne było inne, bo miałem świadomość, że jestem w stolicy StarCrafta oraz e-sportu, więc muszę jak najlepiej wykorzystać ten czas.
PCF: Korzystasz z gamingowych peryferiów. Które z nich robią największą różnicę w porównaniu ze „zwykłym” sprzętem?
GK: Ciężko mi mówić o sprzęcie z niższej półki, bo ostatni raz na sprzęcie innym niż Razer grałem prawdopodobnie 6–7 lat temu. Pamiętam natomiast zmianę klawiatury zwykłej na mechaniczną – wygoda oraz wyczuwanie kliknięć podczas gry były nieporównywalnie lepsze. Od tamtego czasu nie wyobrażam sobie, by grać na klawiaturze niemechanicznej. Podobnie było, gdy odkryłem odświeżanie monitorów 120 Hz. Zawsze lepiej mi się grało na komputerach turniejowych niż w domu i nigdy nie wiedziałem dlaczego. Gra zawsze działała „płynniej”. To wszystko zasługa 120 Hz – obecnie na 60 Hz po prostu nie potrafię dobrze zagrać. Rola urządzeń poprawiających komfort grania jest duża, ale nie są one najważniejsze. Mógłbym kupić najdroższy sprzęt, mieć najlepsze krzesło i najszybszy internet, ale bez pasji, ostrego treningu i zawzięcia nic bym nie osiągnął. Sprzęt pomaga, ale najpierw spytajmy sami siebie, co chcemy osiągnąć poprzez jego zakup, bo rezultat może być inny, niż oczekiwaliśmy.
PCF: À propos krzesła – wydanie tysiąca złotych na zakup modelu Maxnomic wiele osób uznałoby za przesadę. Odczuwasz efekty, korzystając z takiego „gadżetu”?
GK: Tak, ponieważ spędzam bardzo dużo czasu przed komputerem. Grając, nie zapominajmy przede wszystkim o swoim zdrowiu – takie krzesło wspomaga nasz kręgosłup.
PCF: Wśród twoich sponsorów jest też producent żywności dla e-sportowców. Stosujesz na co dzień specjalną dietę?
GK: Nie, obecnie jem to, co mi smakuje – mam bardzo dobrą przemianę materii. Jednak możliwe, że już niedługo będę musiał o tym pomyśleć, ponieważ ciało ostatnio troszeczkę za bardzo rośnie.
PCF: Gdy mówimy o kondycji fizycznej i e-sporcie, na myśl przychodzi Jarosław „PashaBiceps” Jarząbkowski, gwiazda Counter-Strike’a. No właśnie – masz czas na inne gry?
GK: Niewiele by się go znalazło, ale dla relaksu gram w Heroes of the Storm. Od czasu do czasu lubię zagrać z bratem w takie tytuły jak Secrets of Grindea (polecamy, gra jeszcze nie jest w pełni zrobiona, a twórcy liczą na wsparcie) lub Hammerwatch. Profesjonalny e-sport drużynowy mnie nie pociąga. Rozumiem, że to inna forma e-sportu niż StarCraft, że potrzeba czego innego, by być dobrym, i podziwiam tych najlepszych. Jednak dla mnie to StarCraft zawsze będzie tym „najlepszym” tytułem, to dzięki tej grze jestem tutaj i mogę udzielać wywiadu.
PCF: Wciąż głośno jest o grudniowych zmianach wprowadzonych w profesjonalnych rozgrywkach StarCrafta 2 – doprowadziły one do oddzielenia zawodowo grających Koreańczyków od nie-Koreańczyków. Czy było to konieczne? Jak wpłynie na rozwój profesjonalnego SC2 w Polsce?
GK: Według Blizzarda i starcraftowej społeczności było to potrzebne, ale ja nie miałem problemu z rywalizowaniem z Koreańczykami. Pamiętam moment, gdy utworzony został GEM House w Niemczech, gdzie mieszkali MC, HyuN, First oraz Yoda. Oni również uczestniczyli w tamtym czasie w WCS [World Championship Series, czyli turniejach prowadzących do Mistrzostw Świata – red.]. Możliwość trenowania z tak dobrymi graczami zwiększyła umiejętności wszystkich graczy w Europie, chociaż nie było przyjemnie, gdy trzeba było zmierzyć się z Koreańczykiem na początku fazy grupowej turnieju i odpaść. To też jest forma treningu, ale nikt nie chce w ten sposób zakończyć rywalizacji w zawodach. Uważam, że rozwój profesjonalnego SC2 w Polsce będzie taki sam jak w całej Europie. Ciężko jednak przewidzieć, co się stanie – będziemy mogli spekulować dopiero po pierwszym ważnym turnieju WCS 2016, czyli IEM Katowice.
PCF: Przy okazji IEM-u e-sport zagości nawet w głównych wieczornych serwisach informacyjnych. Jaka, w porównaniu z poprzednimi latami, jest twoim zdaniem sytuacja e-sportu w naszym kraju?
GK: Jest lepiej, ale Polacy wciąż są mało świadomi tego, czym jest e-sport i co oznacza bycie progamerem. Myślę, że główne polskie media podchodzą do tego z pogardą i są niedoinformowane. Przykładem był wywiad, którego Pasha udzielił w Polsat News. Może to tylko moje odczucie, ale dziennikarz przeprowadzający wywiad nie miał pojęcia, z kim rozmawia – miał tylko informację, że jest to profesjonalny gracz, który „zabija ludzi, strzelając im w głowy”. Jak możemy przemówić do polskiej społeczności i „zostać zaakceptowani” jako gracze, gdy takie rzeczy mają miejsce? Nie widziałem żadnego zainteresowania dużych mediów chociażby WCS-em 2015 w Krakowie, który był ogromnym sukcesem. Wciąż panuje stereotyp gracza, który cały dzień spędza przed komputerem, świata poza nim nie widzi, na pewno jest też zgarbiony, pryszczaty oraz czeka tylko na okazję, by kogoś zabić, ponieważ gry zachęcają do tego poprzez swoją brutalność. Ale to tyczy się nie tylko e-sportu – media są przesiąknięte negatywnymi informacjami. Rzadko możemy poczytać o osiągnięciach Polaków, choć mamy tak wielu utalentowanych ludzi. Nawet jeżeli już pojawi się jakaś informacja, zaraz zostaje przytłumiona czymś negatywnym. Mam nadzieję, że doczekamy się momentu, gdy będziemy swoich chwalić, a nie bezpodstawnie krytykować. Konstruktywna krytyka jest potrzebna.
PCF: W 2013 roku powiedziałeś w wywiadzie – „Chciałbym, by inni widzieli we mnie idola”. Myślisz, że się to udaje?
GK: To pytanie powinno być zadane społeczności. Nie chcę odpowiadać za innych. Mam tylko nadzieję, że tak jest.
PCF: Innym razem sam przyznałeś, że kariera e-sportowca nie może trwać kilkadziesiąt lat. I choć wspiera cię rodzina – na święta otrzymałeś zresztą od rodziców ręcznik z napisem „MaNa, najlepszy polski protos” – zgaduję, że nawet oni czasem pytają, co będziesz robił potem. Co wtedy odpowiadasz?
GK: Zgadza się, rodzina od zawsze mnie wspiera. Oczywiście na początku nie było tak różowo jak teraz, ale nigdy nie byłem odciągany od tego, co kocham robić. Wierzę w e-sport, który dynamicznie się rozwija, i choć obecnie nie mam zapisanego planu na przyszłość, wiem, że gdy nie będę już mógł być profesjonalnym graczem, będę chciał pozostać w branży e-sportu czy gamingu. Mam nadzieję, że ktoś zechce wykorzystać nabyte przeze mnie doświadczenie. Na razie nie martwię się tym. Wiem, że sobie poradzę, nieważne, co by się stało.
PCF: I nigdy nie miewałeś chwil zwątpienia? Jeśli mogę spytać – co uważasz za swoją największą porażkę? W czym widzisz swój najważniejszy sukces?
GK: Zdarzały się momenty, gdy miałem wątpliwości i zadawałem sobie pytania – „Czy mam w sobie jeszcze to zawzięcie co kiedyś? Czy potrafię…?” Ale nigdy nie podważałem swojego potencjału na poważnie. Cały czas wierzyłem i wierzę, że mogę stać w czołówce europejskiej, a może i światowej. Ciężko wybrać największą porażkę – ze wszystkich czerpałem cenne doświadczenie, które staram się wykorzystać, by stać się lepszym graczem i człowiekiem. Za mój największy sukces uważam swoją wytrwałość – to, że mimo tylu lat bycia na scenie dalej w siebie wierzę i pragnę więcej niż przeciętności.
PCF: I to jest chyba najlepsza rada dla aspirujących e-sportowców. Dziękujemy za rozmowę.
GK: Ja również dziękuję.