SoftwareTest gry Tom Clancys Rainbow Six Siege

    Test gry Tom Clancys Rainbow Six Siege

    Tworzenie najnowszej odsłony popularnej serii gier taktycznych zaczęło się po tym, jak półtora roku temu wydawca zrezygnował z powstającej gry o nazwie Patriots. Już wtedy pojawiły się głosy, że graczy czeka rewolucja na szczęście okazało się, że przewrót jest udany.

    Test gry Tom Clancys Rainbow Six Siege

    Ojciec chrzestny serii, amerykański pisarz Tom Clancy, zmarł w 2013 roku. Być może właśnie dlatego cykl słynący z dopracowanych scenariuszy tym razem dobrego scenariusza nie ma. Trudno za fabułę uznać banalną historyjkę o tym, jak w obliczu zagrożenia terrorystycznego ze strony tajemniczych Białych Masek elitarna niegdyś formacja Tęcza Sześć zostaje reaktywowana, a w dodatku działa w pięcioosobowych grupach składających się ze starannie wyselekcjonowanych przedstawicieli najlepszych światowych jednostek specjalnych. Zadania, które otrzymują, polegają na obronie przed terrorystami, podkładaniu ładunków wybuchowych, odbijaniu i przetrzymywaniu zakładników. W Rainbow Six trochę to dziwi.

    Samotność boli

    Miłośnicy samotnej rozgrywki otrzymują kilkanaście niezwiązanych ze sobą misji, podczas których uczą się mechaniki gry oraz poznają mapy. Rywalizują z terrorystami kierowanymi przez przeciętną sztuczną inteligencję, walczącą w sposób przewidywalny i popełniającą irytujące błędy. Taka formuła to nie przypadek – Rainbow Six Siege jako pierwsza gra w historii serii powstała z myślą o zabawie w sieci.

    Obraz

    Tytułowe oblężenia rozgrywa się w drużynach, na przemian atakując bądź broniąc. Przed rozpoczęciem misji gracze wybierają swoich podopiecznych. Do dyspozycji otrzymują po czterech „operatorów” z pięciu różnych organizacji – SAS, GIGN, SWAT, GSG9 i Specnazu. Każda z tych dwudziestu osób wydaje się interesująca. Owszem, w rozgrywkach online kilku twardzieli cieszy się większym zainteresowaniem wśród graczy niż pozostali, ale na amatorskim poziomie można śmiało eksperymentować.

    Tytułowe oblężenia rozgrywa się w drużynach, na przemian atakując bądź broniąc. Przed rozpoczęciem misji gracze wybierają swoich podopiecznych. Do dyspozycji otrzymują po czterech „operatorów” z pięciu różnych organizacji – SAS, GIGN, SWAT, GSG9 i Specnazu. Każda z tych dwudziestu osób wydaje się interesująca. Owszem, w rozgrywkach online kilku twardzieli cieszy się większym zainteresowaniem wśród graczy niż pozostali, ale na amatorskim poziomie można śmiało eksperymentować.

    Techniczne fajerwerki

    Obraz

    W sieci gra sprawdza się znakomicie. Nie nudzi, bo po prostu zapewnia emocje – tu nawet drobny błąd sporo kosztuje, a respawnu w obrębie misji nie ma. W dodatku wysoki poziom trudności odstrasza mniej poważnych graczy, nastawionych na psucie zabawy innym.

    Oprawa graficzna programu jest przyzwoita. Rainbow Six: Siege wykorzystuje ten sam silnik graficzny co dwie ostatnie odsłony Assassin’s Creeda. Oznacza to dopracowane animacje, realistyczne wnętrza i ładne, choć nieco pustawe ulice. Brakuje miejsc zapierających dech w piersiach oraz technicznych fajerwerków. Największe wrażenie robią nie obiekty i tekstury, a fizyka – fani destrukcji będą ukontentowani.

    Obraz

    Na pecetach program działa stabilnie, choć od czasu do czasu zdarza się utracić połączenie z serwerem. Zmiany czekają też pewnie system rozwoju, który blokuje dostęp do pewnych funkcji do czasu osiągnięcia dwudziestego poziomu doświadczenia. Trwa to nieco zbyt długo, ale gdy już nastąpi – hulaj dusza, piekła nie ma!

    Wybrane dla Ciebie