Foto/Audio/WideoTV na mundial

    TV na mundial

    Różne święta stanowią okazję do zakupu nowego telewizora, ale częściej impulsem do wymiany odbiornika jest wielka impreza sportowa. Kalendarz pokazuje nam rok 2018, więc w czerwcu na rosyjskich stadionach wystartuje mundial. Popatrzmy, na jakie nowości technologiczne natkniemy się przy wyborze telewizora.

    TV na mundial

    Z tradycyjnymi odbiornikami kineskopowymi pożegnaliśmy się już ponad 10 lat temu, urządzeń plazmowych się nie sprzedaje, a LCD zyskały nowych konkurentów: telewizory z ekranami wykonanymi w technologiach OLED, z kropkami kwantowymi i microLED. Poza tym pojawiła się zupełnie nowa rzecz: obsługa HDR (ang. high dynamic range), czyli obrazów o dużej rozpiętości tonalnej.

    Zakup konkretnego modelu telewizora będzie więc pochodną wyboru technologii wykonania matrycy, obsługi HDR oraz rozmiaru przekątnej. Czysto eksploatacyjne parametry (np. liczba złączy HDMI i USB, obecność karty Wi-Fi, obsługa funkcji DLNA czy PiP) to ważna rzecz, ale prosta do oceny i zerojedynkowa przy podejmowaniu decyzji. Należy tu zwyczajnie być uważnym, żeby nie przeoczyć jakiegoś detalu (np. wiele telewizorów nie ma wyjścia słuchawkowego).

    Pierwszy gwizdek

    Technologia wykonania ekranu to jedno, ale musimy zdecydować o rozdzielczości panelu: czy zostajemy przy Full HD, czy wolimy Ultra HD. Jeśli finanse i przestrzeń w mieszkaniu nie stawiają ograniczeń, to za drugą możliwością przemawia np. to, że mecze tegorocznego mundialu będą produkowane w 4K z HDR. Dysponująca prawami telewizyjnymi do mistrzostw TVP nie pokaże jednak tych spotkań w tej jakości i zostanie szukanie nadawców satelitarnych. Kolejne argumenty za zakupem modelu 4K: niektóre serwisy streamingowe mają treści w tej rozdzielczości, można kupić płyty Blu-ray UHD, a w przyszłości część programów telewizyjnych będzie nadawanych w 4K. Nie można też pominąć faktu, że telewizory z ekranami Full HD z HDR to margines oferty.

    Jest też techniczny aspekt, na który trzeba zwrócić uwagę. Część klasycznych wyświetlaczy LCD 4K to matryce RGBW, które oprócz subpikseli czerwonych, zielonych i niebieskich mają też białe. W rezultacie otrzymujemy panele, które nie mają 3840 pikseli RGB w poziomie i będą wyświetlały gorszy obraz niż ich „pełnowymiarowi” konkurenci.

    Na pewno LED, ale jaki?

    Wszystkie stosowane dziś technologie produkcji ekranów mają w nazwie LED. Ta najbardziej rozpowszechniona – LCD LED, czyli w skrócie właśnie LED – ma nazwę odnoszącą się do tego, że do podświetlenia panelu użyto diod LED, a nie lamp katodowych (świetlówek). Technicznie może to być zrealizowane na różne sposoby (krawędziowo i matrycowo), co skutkuje np. możliwością lokalnego wygaszenia części obrazu i tym samym poprawą jego jakości. Nie zmienia to jednak wad tej taniej technologii: przede wszystkim nie najlepszej czerni (najwyższe modele też mają z tym problem), stosunkowo niskiego kontrastu i nierównomierności podświetlenia.

    Szukano więc sposobu na inną konstrukcję wyświetlacza. Jedną z nich jest QLED, czyli Quantum LED. Pierwsze słowo tej nazwy oznacza kwant, bo wykorzystywana jest technologia kropek kwantowych. QLED nie jest remedium na wypisane wyżej wady, ale wyraźnie poprawia odwzorowanie kolorów. Zasada działania tych wyświetlaczy polega na tym, że kropki kwantowe (mikroskopijnych rozmiarów cząsteczki) umieszcza się między warstwą podświetlającą matrycy a filtrami kolorów. Światło po przejściu przez nie jest po prostu czystsze – praktycznie jest to czysta czerwień, zieleń i niebieski. Jakość odwzorowywanych barw, stabilność w czasie, powtarzalność w produkcji i względna łatwość stosowania niezależnie od rodzaju podświetlenia – te cechy stanowią o sile konstrukcji QLED.

    Praw fizyki pan nie zmienisz

    Na znaczące ulepszenie LCD nie ma co liczyć, dlatego wręcz rewolucją było wprowadzenie matryc OLED, czyli Organic LED (organicznych diod LED). Podstawową ich cechą jest bowiem to, że każdy subpiksel jest źródłem światła i można nim dowolnie sterować, w tym całkowicie wyłączyć. To wprost przekłada się na to, że otrzymujemy obraz z idealną czernią (bo nic nie świeci), a co za tym idzie osiągamy kontrast dążący do nieskończoności.

    Drugą ważną cechą jest jednorodność matrycy na jasnych tłach (te same wartości są na brzegach ekranu i w jego centrum, nie tworzą się plamy lub pasy), a poza tym osiągnięto bardzo dobre kąty widzenia. OLED-y są mniej spektakularne w kwestii maksymalnej jasności – tu ta technologia nie ma przewagi.

    Ma za to za sobą choroby wieku dziecięcego. Żywotność obecnych paneli jest określana na 100 tys. godzin, a problem z powidokami nie stanowi kłopotu przy normalnym korzystaniu (są mechanizmy „czyszczące” ekran). Pozostaje jednak ta sama od początku wada: wysoka cena, choć prawdą jest, że OLED-y sukcesywnie tanieją.

    Druga połowa

    Poszukiwanie innych metod na wyświetlanie obrazu doprowadziło do tego, że zastosowano nieorganiczne diody LED – w ten sposób powstała technologia nazwana microLED. Identycznie jak w OLED-ach każdy subpiksel świeci samodzielnie, co oznacza równie rewelacyjne czerń i kontrast. Jednocześnie można osiągnąć wyższą jasność sięgającą nawet 2000 nitów. Nie ma także wad matryc organicznych związanych z wytwarzaniem i przez to można oczekiwać niższych cen. W tej chwili nie ma jeszcze żadnego telewizora z matrycą microLED – powinny się pojawić w drugiej połowie 2018 roku.

    Wspomniana wysoka jasność microLED-ów w naturalny sposób kieruje nas do kwestii HDR. Zdolności adaptacyjne ludzkiego oka są tak duże, że wyświetlenie obrazu, który wiernie będzie naśladował świat realny, jest bardzo trudne. Pomocne są tu technologie powiększające przestrzeń tonalną, czyli przechowujące więcej informacji o jasnych partiach obrazu.

    Obecnie jest kilka konkurujących ze sobą sposobów na to, jak kodować w obrazie te dodatkowe informacje. Pierwszą taką technologią – i dysponującą największą ogólną liczbą zalet – jest Dolby Vision (DV). Z materiałami wykorzystującymi ją zetkniemy się w serwisach streamingowych. Filmy na fizycznych nośnikach korzystają natomiast ze standardu HDR10. Jego nowsze wcielenie HDR10+ stara się dorównać DV i oferuje obsługę tzw. dynamicznych metadanych. Chodzi o to, żeby telewizor „wiedział”, w jaki sposób radzić sobie z pikselami obrazu, których zakodowana jasność przekracza fizyczne możliwości matrycy. Niestety, za odbiornik obsługujący obie te technologie zapłacimy sporo, bo trafiają one do modeli z wyższej półki.

    Zaginione w boju

    Kilka słów należy poświęcić też temu, czego już nie ma. W aktualnych ofertach nie znajdziemy już modeli zdolnych wyświetlać obraz trójwymiarowy. Hit sprzed kilku lat po prostu się nie przyjął. Być może klienci byliby nawet skłonni zaakceptować niedogodności z nim związane, ale zabrakło odpowiedniej oferty ze strony stacji telewizyjnych. Jak wspomniano we wstępie, pożegnaliśmy też telewizory plazmowe, które mimo stosunkowo wysokiej ceny i pewnych wad cieszyły się uznaniem widzów z powodu świetnej jakości obrazu. Tym razem to producenci sami pogrzebali tę technologię, lansując LCD jako coś lepszego.

    Nieco z boku stoją kwestie braku aktualizacji oprogramowania (nawet flagowych modeli) oraz związana z tym niezdolność do wykorzystania wbudowanego sprzętu (np. kamer do Skype’a) lub aplikacji (np. do odtwarzania filmów z YouTube’a). Chłodnym okiem spoglądajmy więc na dodatki, które nie są kluczowymi elementami telewizora, ale z pewnością zostały uwzględnione w jego cenie.

    Rozmiar ma znaczenie

    Podstawą wyboru konkretnego modelu telewizora jest przekątna ekranu. Selekcji dokonujemy, uwzględniając w pierwszym rzędzie miejsce instalacji urządzenia – to, co sprawdzi się w kuchni, raczej nie będzie się nadawało do salonu. Drugim decydującym czynnikiem jest odległość, z której będziemy oglądali wyświetlany obraz. Nad tą kwestią należy się poważnie zastanowić, gdyż zarówno zbyt mały, jak też zbyt duży odbiornik nie będą optymalne. Jeśli znamy miejsce instalacji telewizora i położenie foteli czy kanapy, to znamy dystans do uwzględnienia w wyborze przekątnej. Prawidłowa odległość nie jest pochodną jakichś magicznych zabiegów, ale wiedzy o fizjologii ludzkiego oka. Po prostu ekran mniejszy niż wymagany nie pozwoli dostrzec detali, za duży zaś może spowodować, że zaczniemy rozpoznawać pojedyncze piksele. Niestety, niezależnie od naszych starań widoczność poszczególnych punktów i tak zapewnią nam nadawcy telewizyjni. Wciąż bowiem dużo jest kanałów nadawanych w SD, a te transmitowane w HD to nadal nie jest Full HD. Na to jednak żadnej rady nie ma – oprócz korzystania z serwisów streamingowych i płyt Blu-ray.

    Proste jest lepsze

    Osobną kwestią jest wybór między ekranem płaskim a zakrzywionym. Ten drugi w praktyce sprawdza się wtedy, gdy telewizję oglądamy, siedząc w centralnym miejscu, a na dodatek raczej dość ściśle trzymamy określony dystans od wyświetlacza. Przesunięcie się w lewo lub w prawo – co jest równoważne obecności innych osób obok nas – lub w przód czy tył już ujmie nieco jakości. Niekorzystne efekty będą tym większe, im mniejsza jest przekątna. W zasadzie jedyną realną przewagą zakrzywionych konstrukcji jest to, że w mniejszym stopniu odbijają światło zewnętrzne. Jeśli więc nie korzystamy z telewizora w samotności lub lubimy położyć się na kanapie, to klasyczny płaski panel z pewnością będzie lepszym wyborem.

    Widzowie nie sokoły

    Obraz

    Jedynie nasz portfel powinien drżeć przed dużą przekątną ekranu – nie ma obaw, że osiągniemy efekt oglądania filmu w kinie z pierwszego rzędu siedzeń. Ekran kinowy w takiej sytuacji wypełnia bowiem względem telewizora co najmniej dwa razy większy kąt widzenia (100–140°), czyli praktycznie wyczerpuje cały nasz potencjał w tym względzie (widzimy ok. 135° w poziomie). W warunkach domowych optimum to ok. 30°, a jeśli chcemy bardziej „wniknąć” w ekran, to ten kąt będzie wynosił ok. 40°. Nie zagłębiając się w szczegóły, przyjmijmy podane niżej przeliczenie odległości od telewizora na przekątną ekranu. Dla wyświetlaczy Full HD (1920x1080 pikseli) obowiązuje wzór 4,2 cm odległości na każdy cal ekranu, zaś dla Ultra HD (4K, 3840x2160 pikseli) – jest to 2,1 cm na cal ekranu. Dla przykładowej odległości 2,5 m telewizora od kanapy, w przypadku odbiornika Full HD da nam to 59,5” (250 cm/4,2 cm = 59,5), a przy Ultra HD aż 119”! Musimy zatem zejść z obłoków na ziemię – zwłaszcza przy rozdzielczości 4K – i zastosować dopuszczalne wartości minimalne. W praktyce oznacza to, że przekątna nie powinna być mniejsza niż połowa wyznaczonej wartości (czyli dla 4K będzie to 60 cali). Poglądowo wszystkie te informacje można odczytać z powyższego rysunku.

    Wybrane dla Ciebie